Serdecznie zapraszamy do lektury wywiadu z Joanną Wtulich. Autorką zakochaną w książkach, która z jednej z podróży przywiozła ze sobą również miłość do Lwowa, której owocem jest cykl Trylogia lwowska.

źródło: https://www.facebook.com/JoannaWtulichAutor/

Co takiego zaintrygowało Panią we Lwowie, że postanowiła Pani w tym mieście umiejscowić akcję najnowszej trylogii?

Lwów i cała Galicja Wschodnia to temat trochę w moim odczuciu pomijany w czasie nauki historii, a że dla mnie to bardzo odległe tereny (mieszkam na północnym Mazowszu), to dodatkowo zaciekawił mnie fakt, że to wspaniałe miasto przeżywało na początku XX w. swój rozkwit. W pewnym sensie była to ostoja polskości, bo przecież to w zaborze austriackim Polacy mieli najwięcej swobód. Jednak największe wrażenie wywarła na mnie architektura miasta, a zwłaszcza wspaniały gmach Lwowskiego Narodowego Akademickiego Teatru Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej, czyli dawnego Teatru Miejskiego, w którym czuć tę wspaniałą atmosferę dawnych czasów.

Gdzie szuka Pani inspiracji do swoich książek?
Nie gonię za inspiracjami. Mam wrażenie, że ona same przychodzą do mnie. Lubię podróże, ale też dobre książki i filmy. Tak było w czasie podróży w Bieszczady i do Lwowa właśnie. Historia Anny i Michała przyszła sama. Ale nie tylko ona. Jest jeszcze jedna, której jeszcze nie zdążyłam rozwinąć. Gdziekolwiek wyjeżdżam, mam ze sobą swoje notatniki, żeby móc zapisać różne zasłyszane po drodze historie. Chyba nic tak mocno nie inspiruje jak życie – po prostu.

Jeśli chodzi o literaturę, to chętnie podpatruję różne rozwiązania fabularne i te dotyczące narracji. Natomiast zanim skończę czytać książkę lub oglądać film, mam kilka alternatywnych zakończeń w głowie. To bardzo działa na moją wyobraźnię.

Czy bohaterowie Pani książek mają swoich odpowiedników w prawdziwym świecie, czy są tylko wytworem Pani wyobraźni?

Większość moich bohaterów to postaci fikcyjne, choć w Trylogii lwowskiej osadzone są w realiach historycznych i spotykają postaci realnie żyjące w tamtym czasie. Natomiast niektóre z postaci wzorowałam na ciekawych osobach. Tak było z Adamem Małaszewiczem czy Marynią Dzieduszycką. Również rodzina Anny jest wzorowana na Dzieduszyckich. Nie było moim zamiarem odtwarzanie czyjejkolwiek biografii, dlatego dość swobodnie potraktowałam postaci, natomiast wszystkie wydarzenia historyczne, np. śmierć namiestnika, czy utworzenie Związku Walki Czynnej są jak najbardziej zgodne z prawdą.

Czy identyfikuje się Pani z którymś z bohaterów książki?

W tym momencie szeroko się uśmiecham. Naturalnie, że identyfikuję się całą sobą z Anną. To jest taki typ kobiety-wojowniczki, który ma wiele wspólnego ze mną. Z tą różnicą, że jednak mam trochę więcej lat i na pewno przemawiają do mnie zdroworozsądkowe argumenty. Natomiast Anna działa żywiołowo, emocjonalnie, ale takimi prawami rządzi się młodość. W końcu to osiemnastolatka. Co mamy wspólnego ze sobą, to z pewnością trudności w podporządkowywaniu się woli mężczyzn: ojców, mężów, braci…

Czy chciałaby Pani żyć w czasach przedstawionych w Trylogii lwowskiej?

I tak i nie. Z powodów wymienionych powyżej, raczej nie. Byłabym utrapieniem dla otoczenia. Natomiast jestem kobietą i jeśli chodzi o piękne stroje, przepych to pewnie tak. Jest jeszcze jeden powód, chyba najważniejszy, dla którego warto byłby żyć w tamtych czasach we Lwowie. To było miejsce, gdzie studiowali i tworzyli wybitni Polacy, np. Maria Konopnicka, Jan Parandowski, Stefan Banach i wielu innych.

Czy, gdy zaczynała Pani pisać Trylogię, miała Pani od razu pomysł na całą fabułę, czy może powstawała ona w trakcie pisania?

Na początku to był pomysł na pierwszą scenę. Potem historia się rozrosła do całej książki, która, nie wiadomo kiedy, zrobiła się po prostu za gruba. Dlatego postanowiłam ją podzielić na kilka części. Od początku też wiedziałam, jak się cała opowieść zakończy, choć perypetie bohaterów powstawały w trakcie robienia planów i notatek.

Czy jest jakiś autor z którym chciałaby Pani wspólnie napisać książkę?

Bardzo nie lubię się dzielić w trakcie pisania tym, co już napisałam, ani tym, co mam w głowie. Jestem wtedy kompletnie zamknięta i nie pozwalam nawet mężowi na czytanie przez ramię. Natomiast jest osoba o podobnej do mnie wrażliwości, z którą mamy zaplanowane napisanie pewnej historii. Nawet zaczęłyśmy ją pisać, ale chwilowo z powodu różnych innych zobowiązań współpraca została zawieszona. Mam na myśli Patrycję Żurek, którą poznałam dzięki wygranej w konkursie wydawnictwa Inanna na powieść o miłości. Mam nadzieję, że uda nam się wrócić do tego pomysłu i go ukończyć.

Czy teraz po wydaniu już dwóch, z trzech tomów Trylogii lwowskiej zmieniłaby Pani coś w którejś z części?

Rzadko kiedy myślę o tych historiach, które ukończyłam i zdecydowanie nie lubię potem przy nich majstrować. Mam wrażenie, że poruszenie któregokolwiek klocka spowoduje całą lawinę i będę musiała pisać historię od nowa. A tymczasem w kolejce czekają inne opowieści. Owszem, zdarza się, że w redakcji trzeba coś dopisać lub usunąć, ale nie jest to zazwyczaj jakaś wielka ingerencja w treść, raczej kosmetyka.

Woli Pani klasyczne happy endy, otwarte zakończenia, czy może smutne zakończenia?

Lubię otwarte zakończenia, bo dają pole do popisu autorowi w tworzeniu kolejnych opowieści z tymi samymi bohaterami. Ale przede wszystkim jako czytelnik uwielbiam takie zakończenia, bo są pożywką dla czytelniczej wyobraźni. Po skończeniu książki, w której autor zostawia nas z otwartym zakończeniem, w głowie wybucha huragan myśli. I to jest niesamowite i zarazem bardzo inspirujące.

Czy ma Pani ulubione miejsce, w którym najlepiej się Pani pisze?

Żeby pisać, muszę mieć spokój i ciszę. Dlatego rzadko kiedy w czasie pisania opuszczam swój pokój z dużym biurkiem i wygodnym fotelem, ze sporym oknem, na wprost którego siedzę i które latem mogę szeroko otworzyć. Podziwiam wszystkich piszących gdzie popadnie, czyli na kanapie w salonie lub nawet w ogrodzie. Ja w innych miejscach mojego domu natychmiast widzę milion rzeczy do zrobienia, dlatego wolę się nie rozpraszać.

Jak Pani reaguje na krytykę? Motywuje ona Panią, czy może „podcina skrzydła”?

To zależy, czy to krytyka konstruktywna, czy ktoś wskazuje mi konkretne rzeczy do poprawienia w tekście, czy ogranicza się do swoich subiektywnych wrażeń. Nie zdarzyło mi się spierać się z redaktorem czy korektorem. Uważam, że każdy z nas wykonuje swoją pracę jak najlepiej i pracujemy, żeby tekst był bliski ideału. Natomiast jeśli czytam opinie w rodzaju: nie lubię tej bohaterki, za mało w książce historii, za dużo historii, ciągnęło się jak flaki z olejem albo co za emocje, jakie tempo, to po po prostu idę dalej. Nie ma książek dla wszystkich, a każdy ma prawo do swojego zdania. Myślę, że to zdrowe podejście nie ekscytować się za bardzo czymś, na co przecież po wydaniu i tak nie mam wpływu. Oczywiście zawsze jest miło, kiedy słyszy się, że książka sprawiła komuś wiele radości, że dała do myślenia, że była odskocznią od codzienności. To oznacza, że spełniła swoją rolę.

Czy jest jakiś gatunek literacki, w którym chciałaby się Pani sprawdzić?

Moje pisanie zaczęło się od zupełnie innego gatunku, bo od kryminału i opowiadań kryminalnych. Dzięki nim mogłam dwukrotnie wziąć udział w warsztatach w ramach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu. Powieść kryminalna mnie bardzo ciągnie, choć uważam, że to trudny gatunek, wymagający dużo pracy, solidnego przygotowania, a ja lubię też wpleść wątki psychologiczne w tego typu historie. Jeśli miałabym napisać coś zupełnie innego, to z pewnością byłby to kryminał.

Czy ma już Pani plany na następną książkę?

No i tu mogę nawiązać do poprzedniego pytania. Jestem na finiszu pewnej historii kryminalnej, bardzo wymagającej, bo pisanej z trzech perspektyw. Natomiast jeśli chodzi o romanse historyczne, to mam w planach opowieść z epoki napoleońskiej. Jeszcze nie wiem, czy kilkutomową, czy nie, ale poczyniłam już pewne przygotowania, zaczęłam zbierać materiały, mam też zanotowany ogólny plan. Póki jednak nie skończę kryminału, nie zacznę pisać niczego innego.

Nigdy też nie jest tak, że mam w głowie tylko jeden plan i jeden pomysł. Po drodze dojrzewa kilka innych historii, ale one też muszą poczekać.

Czy w pisaniu książek wspiera Panią rodzina?

Zdecydowanie tak. Mój mąż sekundował mi w pisaniu od początku. Słuchał tego, co napisałam, jeździł ze mną na rozstrzygnięcia konkursów literackich, znosił cierpliwie moje fanaberie pisarskie i odcinanie się od ludzi na czas tworzenia. Pisanie pochłania wiele godzin, a pracując zawodowo, nie jest łatwo wygospodarować dodatkowy czas. Gdyby nie pomoc mojej rodziny, to nie wiem, czy napisałabym połowę tego, co dotąd napisałam. Dlatego śmiejemy się, że pisanie stało się pasją całej rodziny. Może niektórzy zostali w to wciągnięci wbrew ich woli, ale nie narzekają.

Ważne jest to, że nie tylko bliska rodzina mnie wspiera w tym moim pisaniu. Dostaję sygnały od krewnych z całej Polski, że reklamują, polecają, kupują i są dumni, co jest wspaniałe. Tak samo zresztą w mojej niewielkiej miejscowości mam silną grupę wsparcia, co mnie onieśmiela i jednocześnie bardzo cieszy, bo w końcu piszę te moje książki dla ludzi, po to, żeby oderwali się od rzeczywistości i po to, żeby pokazać, co siedzi mi w głowie.