Weronika Tomala – autorką między innymi takich tytułów jak: ,,Nieprzegrany zakład’’, ,,Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc’’, ,,Płynąc ku przeznaczeniu’’ i ,,Rabih znaczy wiosna’’ niedawno świętowała premierę swojej najnowszej książki ,, Cztery liście koniczyny”. Z tej okazji zadaliśmy autorce kilka pytań – serdecznie zapraszamy do lektury wywiadu!
Bohaterka Pani najnowszej książki „Cztery liście koniczyny” bardzo lubi powieści o miłości, zwłaszcza te Sparksa. Czy Pani również lubi czytać takie książki?
Odpowiem twierdząco. Jestem romantyczką i lubię takie romantyczne powieści o miłości. Dlatego też za temat przewodni swoich książek wybieram właśnie owo uczucie. Czy zawsze musi to być Sparks? Oczywiście nie. Szczerze powiedziawszy, już dawno nie sięgałam po jego prozę, choć kiedyś namiętnie się w niej zaczytywałam. Zdecydowanie dominującym u mnie gatunkiem są właśnie romanse. Lubię śledzić poczynania bohaterów, którzy próbują się docierać, często z trudem pokonując kolejne bariery. A wszystko po to, by ostateczne udowodnić, że dla prawdziwych miłości nie ma żadnych barier.
Judyta jest pielęgniarką – czy to celowy zabieg odwołujący się do obecnej sytuacji na świecie, czy zwykły zbieg okoliczności?
Nie po raz pierwszy otrzymuję takie pytanie i wcale mnie to nie dziwi. Żyjemy w takich, a nie innych czasach. Niemniej jednak zawód Judyty to czysty przypadek. Książka powstawała w chwilach, kiedy o pandemii jeszcze nikt z nas nie miał bladego pojęcia. Nie mogłam tego przewidzieć i ja.
Jak pandemia odbiła się na Pani pracy?
Przypuszczam, że więcej zmian w przypadku pracy jako autora przyniosły u mnie narodziny drugiego dziecka, aniżeli sama pandemia. Jeśli chodzi o pisanie, izolacja teoretycznie powinna nam służyć. Mamy więcej czasu, nie licząc stanu psychicznego, który na pewno nie jest najkorzystniejszy w dobie mało komfortowej, bazującej na ograniczeniach rzeczywistości. Myślę zatem, że pandemia na samo pisanie niewielki miała wpływ, choć brakuje mi spotkań z czytelnikami, możliwości uczestniczenia w targach książki, na które tak bardzo się cieszyłam. To uległo zmianie, więc nie mogę się doczekać, jak chyba każdy z nas, kiedy świat wróci do „normalności”.
Za czym Pani najbardziej tęskni w obecnej sytuacji?
Za spotkaniami z ludźmi, za kontaktem ze społeczeństwem niezakrytym maskami, przez które czasami trudno mi rozpoznać znajomych ludzi. Brakuje mi swobody wyjazdów, zwiedzania, poznawania świata. Nagle wszystko to, co wydawało się tak proste, urosło do rangi przeszkody. Choć wciąż pozostajemy ludźmi wolnymi, czasami mam wrażenie, że obecna sytuacja stała się dla nas więzieniem, jakbyśmy odbywali jakąś karę. Na przekór wszystkiemu planuję wakacje, odbiegając myślami od ponurej sytuacji. W zeszłym roku wyjazd się udał i mam nadzieję, że w tym roku również tak będzie.
Skąd czerpie Pani inspirację do książek?
Z życia. Z osobistych spostrzeżeń, które staram się wplatać w losy moich bohaterów. Moje powieści są oczywiście literacką fikcją, jednak zawsze staram się utrzymywać jakiś poziom naturalności stawiając się w sytuacji moich bohaterów i przewidując to, jakby mogli się zachować, gdyby istnieli naprawdę. Ramy poszczególnych fabuł to jednak często wynik jakichś spontanicznych myśli i przeżyć. Wysłuchana piosenka, jak to było przy okazji „Rabiha”, niemożność wykonania sobie tatuażu ze względu na pewną przejściową dolegliwość – w „Czterech liściach koniczyny” czy wakacyjne wspomnienia, które zainspirowały mnie do stworzenia mojego debiutu.
Czy chciałaby Pani spróbować swoich sił w jakimś zupełnie innym gatunku?
Pewnie gdybym stworzyła kryminał, miałabym szansę trafić do szerszego grona czytelników. Mam wrażenie, że to najbardziej opłacalny gatunek. Niestety na chwilę obecną nie czuję się na siłach, by w ogóle zasiąść do tworzenia czegoś takiego. A wychodzę z założenia, że nie mogę się do czegoś zmuszać, bo i tak nic z tego nie wyjdzie. Piszę to, co czuję. A czuję miłość i romanse, więc chyba długo się od nich nie uwolnię.
Czy ma Pani miejsce w którym wyjątkowo dobrze się Pani pisze?
Nie mam takiego miejsca. Potrzebuję jedynie ciszy i spokoju. Jeśli to mam zapewnione, uciekam myślami do innego świata, do rzeczywistości moich postaci. Wtedy nie jest ważne to, co dookoła mnie. Dzięki temu mogę tworzyć wszędzie.
Jak reaguje Pani na krytykę?
Przyznam szczerze, że kiedyś czytanie negatywnych recenzji było dla mnie trudnym tematem i doświadczeniem, jednak z biegiem czasu zrozumiałam, że każda, absolutnie każda książka znajdzie swoich zwolenników i przeciwników. I właśnie o to chodzi, o pozyskiwanie konkretnego grona czytelników, którzy będą zadowoleni. Jak to mówią, jeszcze nikt się taki nie urodził, co by wszystkim wygodził. Jeśli odnajduję w negatywnych opiniach jakieś cenne wskazówki, jestem za nie wdzięczna i staram się je wykorzystać idąc jednak konsekwentnie obraną przez siebie drogą. Gdybym chciała spełniać zachcianki wszystkich i brać do serca wszystkie uwagi, nic by z tego nie było. Trzeba w tym znaleźć jakość rozsądną równowagę.
W swoim dorobku ma już Pani kilka książek. Z której jest Pani najbardziej zadowolona?
Z każdej najnowszej. Naprawdę. Tak to już chyba działa ta moja psychika, że najbliżej mi do powieści, która dopiero co została wydana. Być może dlatego, że emocje z nią związane są żywe, aktualne i przyćmiewają emocje związane z poprzednimi premierami. Musiałabym spojrzeć na tą sytuację na chłodno, z dystansem czasowym i być może wtedy byłabym w stanie odpowiedzieć na to pytanie konkretniej. Najbliżej mi zatem do „koniczynki”, choć jeszcze bliżej – rzecz jasna – do powieści, która nie została jeszcze wydana, ale jest już w fazie redakcji.
Czy któraś z wykreowanych przez Panią postaci, jest dla Pani szczególnie ważna?
Swoich bohaterów kocham rodzicielską miłością. Ulepiłam ich ze słów, wychowałam doświadczeniami, wszyscy są w pewnym sensie dla mnie ważni. Gdybym miała wybrać taką szczególną dwójkę, postawiłabym na Rabiha i Artura. Tego pierwszego, Polaka z arabskimi korzeniami dlatego, że wiele osób nie daje mu szansy zaistnieć myśląc, że niesie za sobą historię o arabskiej, kontrowersyjnej miłości. Nic z tych rzeczy. Rabih to wspaniały człowiek niesłusznie oskarżany i ci, którzy jednak odważyli się wyciągnąć do niego swoją dłoń (mam na myśli czytelników) – byli bardzo pozytywnie zdziwieni. A Artur? Bohater z powieści „Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc” to górnik, czyli postać wzorowana trochę mężczyznami, którymi się otaczam. Jako że do nich mi blisko, blisko do samego Artura. Jest chyba taki najbardziej „mój” jeśli chodzi o książkowych bohaterów stworzonych moją wyobraźnią.
Czy gdy zasiada Pani do pracy nad książką ma Pani gotowy cały pomysł na fabułę, czy powstaje on w trakcie pisania?
Kiedy zasiadam do pisania książki, mam w głowie początek, myśl przewodnią i koniec. Nie robię żadnych notatek. Powiem potocznie, „jadę na żywioł”. Pisanie jest trochę jak życie. Takie mam wrażenie. W trakcie przychodzą mi na myśl konkretne dialogi oraz to, co mogłoby z nich wyniknąć. Kiedy kończę rozdział i próbuję wyłączyć z umysłu tryb „pisanie”, nie zawsze mi się to udaje. Myślę o tym, co by było gdyby… I tak aż do postawienia ostatniej kropki. Tak powstają moje książki. Z fabułą tworzącą się po prostu w trakcie.
Czy trudno było Pani wydać pierwszą powieść?
Na pewno brakowało mi pewności siebie i motywacji. Pierwszą powieść pisałam bardzo długo, robiłam spore przerwy zastanawiając się, czy zwyczajnie nie marnuję czasu. Czy znajdzie się ktoś, kto zechce to wydać. Pomysł stworzenia własnej książki był mi bliski, a zarazem przypominał odległe i mało realne wrażenie. Kiedy skończyłam pisać, wysłałam swoją propozycję do tych najpopularniejszych wydawnictw. Nikt nie odpisał. Byłam rozgoryczona, podminowana i przypuszczałam, że zwyczajnie nie nadaję się na autora. Zachęcona przez męża spróbowałam w nieco mniejszych wydawnictwach. W ciągu tygodnia odpowiedziały dwa. A jak już jedna książka została wydana, z kolejnymi poszło jak z płatka. Motywacja działa cuda.
Czy ma Pani pomysł na kolejną książkę?
Kolejna moja książka jest już w fazie redakcji. Będzie o miłości, sztuce i Włochach. Będzie profesor i będzie studentka. Zdradzać więcej nie będę. Czy mam pomysł na pisanie innej powieści? Mam. Jak zawsze bazujący na bardzo ogólnym zarysie. Czekam jednak na odpowiedni moment i zacznę tworzyć. To jest tak, że jak już człowiek się w to wciągnie, funkcjonuje trochę „na bakier” z innymi obowiązkami.
Czy jest jakiś pisarz, który jest dla Pani inspiracją?
Oczywiście. Jest wiele pisarzy, których podziwiam i chciałabym pozyskać podobne umiejętności. Pomimo tego, że przyrównuje się mnie do Sparksa, bardzo blisko mi do Mii Sheridan czy Colleen Hoover. Jeśli chodzi o polskie autorki, wcale nie gorsze, muszę wymienić tutaj Agnieszkę Lingas-Łoniewską, Annę Dąbrowską czy Annę Szafrańską, które mają już pokaźny stosik własnych, rewelacyjnych powieści. Może uda mi się kiedyś je doścignąć. Tego sobie nieśmiało życzę 🙂
Najnowsze komentarze