Za sprawą serii Blame! od J.P.Fantastica zakochałam się w twórczości Tsutomu Niheia. I choć styczność z produkcjami Marvela ograniczam praktycznie wyłącznie do ekranizacji, nie mogłam się powstrzymać przed zakupem drugiej po Sunstone komiksowej pozycji od wydawnictwa Waneko – czyli narysowanej przez Niheia historii jednego z najsłynniejszych bohaterów Marvela – Wolverina. Zapraszam do krótkiej wyprawy do świata przyszłości w tytule Wolverine. SNIKT!.
Pewnego dnia Wolverin spotyka tajemniczą dziewczynę imieniem Fusa. Za sprawą jej dotyku zostaje przeniesiony w przyszłość, do Ziemi zdominowanej przez dziwne kreatury, z wyglądu przypominające maszyny, w rzeczywistości będące organizmami wyhodowanymi w laboratorium, bakteriami, które miały oczyścić planetę, jednak zamiast tego zbuntowały się przeciw swoim twórcom i obecnie niemalże doprowadziły do zagłady ludzkości. Pokonać je można wyłącznie za pomocą adamantium, co czyni z Wolverina idealnego kandydata do walki z nimi i uratowania niedobitków ludzkości, nieprawdaż?
Fabuła jest liniowa i na próżno spodziewać się w niej zaskakujących zwrotów akcji. Wolverin zostaje rzucony w wir wydarzeń ograniczający się do walki z kolejnymi przeciwnikami, aż do pojawienia się „bossa”, którego rzecz jasna trzeba rozwalić ze słusznym rozmachem. Zadowoleni będąc więc wszyscy lubiący emocjonujące pojedynki, nawet jeżeli ich wynik jest z góry wiadomy.
Co do bohaterów, to Wolverina zapewne nikomu nie trzeba przedstawiać. I jeżeli mam być szczera, to poza nim nie bardzo jest o kim pisać jeżeli chodzi o pojawiające się postacie. Nasz bohater trafia bowiem na niewielką grupę ocalały ludzi, wśród których wyróżniają się (aż!) cztery osoby – Fusa, odpowiedzialna za sprowadzenie Rosomaka do świata przyszłości, Pułkownik posiadający broń zdolną niszczyć nieprzyjazne istoty i bliźniaczki, z których jedna posiada zdolność telepatycznego namierzania zarówno ludzi jak i wrogów. Reszta to statyści mający za zadanie robić za tło lub ginąć w dramatycznych atakach. A i o wspomnianej czwórce wiele się nie dowiemy, to wyłącznie osoby mające spełnić określone zadanie.
Tak więc, czy przy szczątkowej fabule i braku interesujących bohaterów (poza samym Wolverinem, on nadrabia za wszystkich) Woverine. SNIKT! może się podobać? Zdecydowanie tak. Zadowoleni będą wszyscy czytelnicy, których interesuje strona wizualna komiksu, a w szczególności miłośnicy kreski Niheia. Osobiście byłam zachwycona możliwością lektury pozycji zawierającej jego prace w dodatku w pełnym kolorze. Klimatyczne lokacje, emocjonujące pojedynki i nietypowi, aczkolwiek bardzo charakterystyczni dla tego autora wrogowie do pokonania – więcej nie było mi potrzeba do szczęścia.
Za polskie wydanie odpowiada wydawnictwo Waneko. Komik ukazał się w powiększonym formacie zbliżonym do A4, w miękkiej oprawie, na papierze kredowym. Wszystko prezentuje się ładnie i schludnie, cieszy również dodatek w postaci krótkiej galerii na końcu komiksu, na którą składa się pięć dodatkowych ilustracji.
Wolverine. SNIKT! to pozycja obowiązkowa dla dwóch grup osób: fanów samego Wolverina oraz miłośników twórczości Tsutomu Niheia. I choć lubię zarówno filmowe jak i komiksowe przygody Rosomaka, to dla mnie osobiście największa radością podczas lektury było oglądanie prac Niheia w pełnym kolorze. I choć była to krótka przygoda bez zaskakujących zwrotów akcji to z przyjemnością dołączam ten tytuł do swojej kolekcji. I Was również zachęcam do przekonania się jak prezentuje się jeden z najsławniejszych bohaterów Marvela widziany oczami japońskiego mangaki.
Ocena: 6,5/10
Sara Glanc
No cóż, nie jestem przekonana czy faktycznie chcę przeczytać ten komiks. Nie wydaje się być zbytnio porywający ani taki, bez którego poznania żyć nie można. Oczywiście sam postapokaliptyczny krajobraz dla mnie jest wart uwagi, podobnie postać Wolverine’a. Sama nie wiem, jeszcze się zastanowię.
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May