„Małe kobietki” Louisy May Alcott miałam już w planach od dawna, ale zawsze znajdowałam coś innego do przeczytania. Jednak ostatnio dwie rzeczy skłoniły mnie do szybszego sięgnięcia po „Małe kobietki”. Pierwsza z nich to piękne wydane książki, a druga to fakt, że niedługo w kinach będzie można zobaczyć ekranizację „Małych kobietek”, a wiadomo, zawsze warto najpierw przeczytać książkę, a dopiero później zabrać się za oglądanie filmu.

Historia skupia się na rodzinie Marchów. Ojciec, który opuścił dom, aby walczyć w wojnie secesyjnej, zostawia w domu żonę Marmee i cztery córki: Meg, Jo, Beth i Amy. Dziewczynki pod nieobecność ojca, starają się, jak tylko mogą wiązać koniec z końcem. Jednak próbują się nie smucić i urozmaicają sobie czas różnymi zabawami, podczas których często towarzyszy im ich sąsiad Laurie, którego wychowuje bogaty dziadek.

Przyznam szczerze, że z początku nie mogłam wczuć się w tę książkę. Być może była to wina stylu, w którym została napisana. „Małe kobietki” zostały po raz pierwszy wydane w XIX wieku, więc różni się ona trochę od współczesnych książek. Stylem, ale i też postrzeganiem świata.

Z praktycznie każdej strony można wyczuć optymizm. Jest raptem tylko kilka scen, w których dziewczynki są smutne. Co moim zdaniem jest trochę naciągane. Trwała wojna, był głód, a główne bohaterki tak jakby żyły w oderwaniu od rzeczywistości.

 Czytając tę książkę, cieszyłam się, że żyję we współczesności. Kiedyś bardzo dbano o to, co wypada lub nie wypada robić. Bardzo liczyło się to, co ludzie powiedzą. Młodej dziewczynie nie wolno było poczuć się swobodnie, bo ludzie patrzyli na to nieprzychylnie.

Każda z bohaterek jest zupełnie inna. Meg, najstarsza z całej czwórki, czuje się już dorośle i często z potępieniem patrzy na wygłupy Jo, która z kolei jest bardzo roztrzepana. Nie obchodzi ją to, co myślą sobie inni, zawsze ma głowę pełną pomysłów. Uwielbia wymyślać różne historie. Bath natomiast jest bardzo nieśmiała, uwielbia opiekować się słabszymi od siebie, bardzo lubi grać na pianinie. Swoją dobrocią zdobywa sympatię dziadka Lauriego. Najmłodsza z rodzeństwa Amy często jest przemądrzała i myśli, że jest najlepsza ze wszystkich. Choć każda z sióstr ma inny charakter, bardzo się kochają i uwielbiają spędzać ze sobą czas.

Jak wspomniałam na początku, jednym z czynników, które skłoniły mnie do przeczytania „Małych kobietek”, było wydanie książki. To naprawdę zasługuje na pochwałę. Twarda okładka, a w środku bardzo klimatyczne ilustracje, przedstawiające urywki z życia rodziny Marchów. Zdecydowanie każda okładkowa sroka powinna mieć to wydanie na swojej półce.

Podsumowując, książkę oceniam dobrze. Z początku może odstraszać styl i to, że jest ona miejscami dość infantylna. Dlatego polecałabym tę książkę młodszej młodzieży.

Ocena: 7/10

Honorata Jamroży