Do debiutanckich książek podchodzę zawsze bardzo ostrożnie, ponieważ już kilka razy miałam nieprzyjemność czytać po prostu złe debiuty. A jakim debiutem okazała się książka „Cień utraconego świata”?

Młody Davian wraz ze swoim przyjacielem wyrusza w niebezpieczną podróż, by odkryć swoje moce. Jednak w trakcie misji okazuje się, że jej cel jest zupełnie inny, a poznane osoby nie zawsze są tym, za kogo się podają. Czy Davianowi uda się pokonać wszystkie przeciwności losu?

Przyznam szczerze, że w pierwszej chwili przeraziła mnie trochę objętość książki, bo liczy sobie ona prawie 900 stron. Jednak gdy zaczęłam ją czytać, to wcale ta grubość mi nie przeszkadzała, a wręcz przeciwnie chciałabym przeczytać więcej. Z początku miałam problem z zapamiętaniem wszystkich imion i zorientowaniem się kto jest kim, ale z czasem wszystkich poznałam.

James Islington ma bardzo fajny styl, wszystkiego jest w sam raz i opisów i dialogów. Podczas czytania nawet przez chwilę nie miałam chęci przerzucenia kilku stron, żeby przyspieszyć akcję (co najwyżej, żeby dowiedzieć się, co będzie działo się dalej). A tej tutaj nie zabrakło, praktycznie cały czas coś się działo, przez co trudno mi się było oderwać od książki. Gdybym na odwrocie nie przeczytała, że jest to debiut, w życiu bym w to nie uwierzyła. W książce nie znajduję absolutnie żadnych minusów. Podobało mi się wszystko.

Bohaterowie zostali bardzo dobrze wykreowani, widać ich przemianę wraz z rozwojem akcji.

Samo wydanie również bardzo mi się podoba. Oprawa jest zintegrowana, więc podczas czytania nic się z książką nie dzieje, na wklejce z przodu i z tyłu znajduje się mapa świata, a wewnątrz książki co jakiś czas można znaleźć ilustracje przedstawiające wydarzenia z książki. Przydatna jest też tasiemka, dzięki której nie trzeba wiecznie szukać zakładki.

Podsumowując, jeśli ktoś szuka książki dobrze napisanej i z ciekawą fabułą, z pewnością będzie zadowolony z „Cienia utraconego świata”.

Ocena: 8/10

Honorata Jamroży