Od premiery ,,Wojny makowej” wciąż jest głośno o Rebecce Kuang, a jako, że niedawno miał premierę drugi tom trylogii postanowiłam, że najwyższy czas nadrobić zaległości i przekonać się co takiego niezwykłego kryje się w tej książce. Pełna optymizmu zasiadłam do lektury, która owszem miała orientalny, słodko-gorzki posmak, jednak jednocześnie okazała się dość mdłym daniem.

Rin jest sierotą, która ze wszystkich sił pragnie odmienić swój los, a przynajmniej uniknąć niechcianego małżeństwa. Na szczęście wydaje się, że znalazła drogę by osiągnąć oba te cele, a wiedzie ona przez bramy Akademii Sinegradzkiej – elitarnej szkoły wojskowej. Rin nie wie jedna, że będzie to dopiero początek jej historii i nawet nie spodziewa się jak wielką przyjdzie jej odegrać rolę w losach całego cesarstwa.

Przyznam szczerze, że zaczynając lekturę ,,Wojny makowej” byłam pełna optymizmu – tylko dobrego się o tej książce nasłuchałam i naczytałam, że byłam pewna, że czeka mnie dobra, o ile nie bardzo dobra, przygoda. Niestety, z każdą kolejną stroną mój entuzjazm opadał i ostatecznie muszę przyznać, że była to powieść co najwyżej przeciętna, a której skończenie nieco mnie wymęczyło. Przede wszystkim historia stworzona przez Rebecce Kuang jest do bólu klasyczna: mamy tutaj sierotę, rzecz jasna skłóconą ze swoimi opiekunami, która pragnie uniknąć zaaranżowanego przez nich małżeństwa i odmienić swój los. By tego dokonać bierze udział w niezwykle trudnym egzaminie i, choć zdawałoby się to niemożliwe, opanowuje materiał, który pozostałym uczestnikom wpaja się od najmłodszych lat. Co więcej, nasza bohaterka zajmuje pierwsze miejsce, dzięki czemu trafia do elitarnej szkoły wojskowej. Tam oczywiście okazuje się, że egzamin był dopiero przedsmakiem piekła jakie na nią czekało. Rin zyskuje zarówno przyjaciół jak i wrogów oraz kogoś na kształt pijanego mistrza, którym gardzi cała szkoła, a który rzecz jasna skrywa niezwykła tajemnice. Sama bohaterka odkrywa swoje niezwykłe moce. Mamy też później do czynienia z grupą wyrzutków, której każdy członek jest na swój sposób niezwykły. Ale żeby nie zdradzać już nic więcej dodam, że takich elementów klasycznych dla fantastyki jest naprawdę dużo i choć tworzą one spójną historię, którą czyta się dość szybko, to niestety nie wszystkie wypadają dobrze.

Przede wszystkim autorka ma skłonności do przesady. Gdy za pierwszym razem czytałam jak Rin nie jadła i nie spała by mieć czas na naukę jeszcze byłam w stanie to przełknąć, ale gdy sytuacja się powtarza, a bohaterka zmienia się w robota który potrafi wyłączyć zwyczajne ludzkie potrzeby ani nie robi to już takiego wrażenia, ani nie sprawia, że staje się ona bardziej niesamowita. Tak samo wątek w którym Rin parzyła sobie rękę by ból pozwolił zachować jej trzeźwość umysłu i skupienie wydał mi się wręcz śmieszny, gdy dochodzimy do etapu gdzie dziewczyna nie potrafi znieść swojego okresu. Nie będę nic więcej pisać, by nie zdradzać zbyt wiele z książki, ale wydaje mi się, że nie po to kreuje się silną bohaterkę, która potrafi radzić sobie z bólem, ba która potrafi wykorzystać ból do własnych celów, by później tworzyć dramatyczną akcję z rzeczą, którą znosi każda kobieta. W każdym razie, w książce występuje sporo takich drobnych wątków, które, niestety, jak dla mnie odbierały jej uroku. Brakowało mi też bohaterów z którymi mogłabym się zżyć. Rin, jako główna heroina, niestety nie przypadła mi do gustu, były wręcz momenty, że jej zachowanie mnie irytowało, ale przez większą część książki była mi ona raczej obojętna, choć im dalej tym mniej byłam w stanie doszukać się sensu w jej działaniach. Bo Rin, gdyby odjąć od niej gniew i nienawiść (moim zdaniem nieuzasadnione, a przynajmniej nie na taką skalę), wydawała się bohaterką dość pustą. I jak na złość tu właśnie zabrakło owego klasycznego, a dobrego, rozwoju głównego bohatera. Z kolei postacie, które zwróciły moją uwagę, pojawiały się na tyle rzadko, że nie było czasu ani lepiej ich poznać, ani tym bardziej się do nich jakoś bardziej przywiązać.

Jeżeli chodzi zaś o samą historię, pomijając już pewną klasyczność, która tutaj momentami wypada dość słabo, to mimo wszystko opowieść potrafi wciągnąć, choć, niestety, jest też dość nierówna. Zdarzają się epizody które mocno rozwlekają lekturę, nadając książce sporą objętość, a nie wnosząc wiele ani do samej opowieści, ani do wykreowanych przez Kuang bohaterów. Podczas lektury nie mogłam się też oprzeć wrażeniu, że mam do czynienia z fantastyką młodzieżową (to prawda, że książka bywa brutalna i część osób pewnie się nie zgodzi, że to książka dla nastolatków, na swoją obronę powiem tylko tyle, że dość szybko zaczęłam sięgać po fantastykę dla dorosłych) i gdybym przeczytała ,,Wojnę makową” mając naście lat bawiłabym się przy niej przednio, bo to nie jest zła książka. Tylko, że czytałam już dużo innych, lepszych. A orientalny klimat, który rzeczywiście ocieka z każdej strony, to niestety trochę za mało bym dała się porwać fali zachwytów.

Choć, jeżeli o zachwytach mowa, to muszę przyznać, że wydanie zasługuje wyłącznie na pochwałę i jest jednym z ładniejszych jakie Fabryka Słów sprezentowała swoim czytelnikom. Seria dostępna jest w dwóch wariantach: z miękką i ze zintegrowaną okładką, przy czym oba wydania różnią się ilustracjami na okładkach. Osobiście skusiłam, się na wersję zintegrowaną – pięknie zdobioną. Co prawda ilustracja jest mniej dynamiczna, ale za to całość sprawia bardzo eleganckie wrażenie. W środku zaś lekturę umilają liczne ilustracje Przemysława Truścińskiego.

 Niestety, nie porwała mnie fala zachwytu nad ,,Wojną makową”. Jednak nie mogę też powiedzieć by była to zła książka. To jedna z tych historii, która część osób pokocha, a inni odłożą ją bez większych emocji na półkę. Tym razem zaliczam się do tej drugiej grupy i choć pewnie za jakiś czas sięgnę po dalsze tomy trylogii, ciekawa jak się skończy wykreowana przez autorkę historia, to na razie jednak muszę sobie zrobić dłuższą przerwę od towarzystwa Rin.

Ocena: 5/10

Sara Glanc