Z przyjemnością zapraszamy Was do lektury wywiadu z redaktorem naczelnym wydawnictwa J.P.Fantastica – Andrzejem Kownackim. Obecnie przy rozkwicie rynku mangowego w Polsce wiele osób może tego nie pamiętać, ale to właśnie wydawnictwo J.P.Fantastica było pionierem, jeżeli chodzi o komiks japoński w Polsce. W wywiadzie cofamy się więc nieco w czasie i pytamy o początki działalności wydawnictwa, ale także przyglądamy się temu jak wygląda praca w wydawnictwie mangowym i wybiegamy w przyszłość pytając się o plany i nie tylko 😉
J.P.Fantastica jest najstarszym wydawnictwem mangowym w Polsce – możecie opowiedzieć o Waszych początkach na rynku? Czy ciężko było znaleźć czytelników zainteresowanych japońskimi komiksami? Co sprawiało Wam największą trudność na początku działalności?
Jesteśmy na rynku już ponad 20 lat, a wydawnictwo powstało w sumie przez przypadek. Właściciel firmy – pan Shin Yasuda przyjechał do Polski w zupełnie innym celu. Ucząc się naszego języka w ramach ćwiczeń tłumaczył mangę Riyoko Ikedy „Aż do nieba”. Skoro komiks został przetłumaczony to szkoda by było go nie wydać – i tak powstało wydawnictwo Japonica Polonica Fantastica. Pierwszym problemem było oszacowanie nakładu, nie mieliśmy pojęcia o rynku komiksowym, a co dopiero o mandze – była to przecież pierwsza taka publikacja w naszym kraju. Ja można się było spodziewać nakład i licencja były bardzo zawyżone więc wesoło nie było.
W tamtych czasach internet dopiero powstawał przez co nie było łatwo dotrzeć do czytelników, na szczęście z pomocą przyszło czasopismo Kawaii – magazyn dla miłośników mangi i anime, w którym pojawiły się recenzje naszych pozycji i reklamy.
Zdobywanie kolejnych licencji to też nie lada wyzwanie, mały wydawca z małego kraju nie mógł wiele zwojować – rozmowy licencyjne ciągnęły się miesiącami (rekord to 3 lata), nawet teraz, po 20 latach działalności trzeba się z tym liczyć.
Edycja komputerowa (przypominam, że to były lata 90′) to była czarna magia i w niektórych przypadkach strona japońska nie chciała o tym słyszeć – trzeba było nakładać wszystko analogowo. Wyglądało to jak zabawa w wycinanki. Trzeba było wypożyczyć oryginalne folie, na których nadrukowany był komiks (bez tekstu) oraz wykonać folie z polskimi dymkami. Po czym każdy element (dymek) należało wyciąć i przykleić do oryginału – tak trafiało to do drukarni.
Jak względem początków Waszej działalności zmieniła się Wasza praca? Jest łatwiej niż kiedyś?
Teraz jest dużo łatwiej dzięki rozwijającej się technologii – łatwiejszy kontakt z kontrahentami i czytelnikami dzięki rozpowszechnieniu internetu. Teraz wszystko robi się w programach graficznych i nawet można bez problemu nabyć materiały w formie cyfrowej (nie trzeba skanować).
Lata doświadczenia też wpływają lepiej na kontakty ze stroną japońską.
Obecnie rynek mangi w Polsce znacznie się rozrósł, czy jesteście dumni, że to od Was wszystko się zaczęło? Pozycja pioniera na rynku zobowiązuje a może po prostu dalej robicie to co kochacie?
Pewnie, że jesteśmy dumni! Nie spodziewaliśmy się, że rynek aż tak się rozwinie i pozwoli nam istnieć tak długo. Cieszymy się, że nadal możemy robić to co kochamy i prezentować kolejne tytuły czytelnikom.
Skąd wziął się pomysł na nazwę i logo wydawnictwa?
Nazwa Japonica Polonica Fantastica nawiązuje do ulubionej książki pana Yasudy pt. „Cosmographia Fantastica” autorstwa Tatsuhiko Shibusawy.
Istnieje w Japonii zwyczaj, że projekt logo nowo zakładanej firmy powierza się dziecięcej inwencji. Projekt wykonała czteroletnia córka pana Yasudy, która narysowała słonika (to naprawdę jest słoń, ma przecież uszy i trąbkę 🙂 ) i takie logo nam zostało przypisane.
Waszym pierwszym tytułem było Aż do nieba. Dlaczego właśnie z nim postanowiliście wejść na polski rynek?
Jak wspomniałem wcześniej – to był przypadek, pan Yasuda uczył się języka polskiego na tej mandze i po skończeniu tłumaczenia postanowił ją wydać.
Niektóre z Waszych mang początkowo były wydawane w pudełkach na pojedyncze tomiki (np. Neon Genesis Evangelion), dlaczego z tego zrezygnowaliście?
Robiliśmy różne dodatki do mang, pudełka na pojedyncze tomy wydały się nam mało atrakcyjne, wolimy skupić się na zakładkach, pocztówkach i kartach kolekcjonerskich, które nawet bez tomiku są atrakcyjne.
Wracając jeszcze na chwilę do wspomnianego Neon Genesis Evangelion – tytuł ten doczekał się również dwóch różnych form wydania – jednego w postaci tradycyjnych tomików, drugiego na wzór amerykańskich komiksów w formie zeszytów – czy to drugie wydanie zostało źle przyjęte przez fanów? A może było nieopłacane w druku?
To był eksperyment wydawniczy. Rynek zweryfikował, że czytelnicy wolą grubsze tomiki, dlatego z zeszytów zrezygnowaliśmy.
Jakie gatunki sprzedają się najlepiej?
Zdecydowanie mangi przygodowo-awanturnicze czyli typowe shouneny (chociaż słowo shounen, nie jest gatunkiem a określeniem grupy docelowej – czyli tytułów dla chłopców)
Na jakiej podstawie wybieracie wydawane przez siebie tytuły? Patrzycie na to co obecnie cieszy się największą popularnością?
Staramy się mieć zbalansowaną ofertę i bierzemy pod uwagę kilka kryteriów. Chcemy mieć coś dla młodszego i starszego czytelnika. Przy wyborze głównych serii wydawniczych bierzemy pod uwagę popularność na świecie i w Polsce (obserwując portale społecznościowe i konwenty) i ich długość – dopiero później decydują nasze upodobania.
Z którymi wydawnictwami z Japonii najlepiej się Wam współpracuje?
Z samymi wydawcami pracuje się nam równie dobrze, po tylu latach już wszystko zostało dotarte. Problemy pojawiają się jednak przy indywidualnych tytułach, ponieważ twórcy trafiają się naprawdę różni 🙂 i nie ma tu reguły – trzeba liczyć, że będzie dobrze. Trafiają się również sytuacje nad wyraz miłe. Chciałbym tu wyróżnić panią Moto Hagio, która poprosiła japońskiego wydawcę by podziękował w jej imieniu za piękne polskie wydania. Te miłe słowa zapamiętamy do końca życia, tym bardziej, że od tego czasu wydawcy z całego świata, ubiegający się o tytuły pani Hagio, są odsyłani do nas i nabywają nasze wydania jako wzór.
Czy współpraca i negocjacje z japońskimi wydawnictwami są tak skomplikowane jak mówią krążące w Internecie legendy? Czy mieliście do czynienia z jakimiś dziwnymi/bardzo trudnymi do spełnienia warunkami stawianymi przez stronę japońską?
Negocjacje potrafią się ciągnąć bardzo długo, wszystko zależy na jaki tytuł się trafi. Może się zdarzyć tak, że mimo iż tytuł ukazuje się w Japonii nie może zostać wydany u nas dopóki nie zostaną wykonane niezbędne wewnętrzne regulacje prawne np. wydawca japoński nie ma umowy z autorem na sprzedaż licencji.
Spotkaliśmy się z wymogami, których spełnić nie mogliśmy i negocjowaliśmy dalej lub rezygnowaliśmy z danego tytułu. Pojawił się np. wymóg wykonania próbnych wydruków okładki i stron kolorowych w 5 kolorach – co okazało się technicznie niemożliwe, ponieważ wiązałoby się z tworzeniem matrycy jak pod regularny druk o dużym nakładzie.
Jak długo trwa praca nad zdobyciem licencji na dany tytuł?
Od kilku dni do kilku lat – to naprawdę jest loteria i nie możemy dopatrzeć się prawidłowości. Przykładowo na licencję „Planetes” czekaliśmy 3 lata, a na „BLAME!” tydzień – w obu przypadkach to ten sam wydawca.
Materiały z Japonii są Wam przesyłane w formie elektronicznej czy papierowej?
W większości mamy obie wersje. Wersja elektroniczna to najczęściej skan dobrej jakości japońskiego wydania, więc nie musimy sami skanować. Czasami zdarzają się materiały ze ściągniętym tekstem – jednak onomatopeje trzeba czyścić samemu.
Ile przeciętnie mija czasu od otrzymania przez Was materiałów ze strony japońskiej do wydania tomu w Polsce?
Po otrzymaniu materiałów robimy jak najszybciej okładkę, reklamy i gadżety promocyjne, ponieważ muszą one być zatwierdzone przez Japonię. Trwa to około 2-3 tygodni, w tym czasie robimy już tłumaczenie i edycję, która przeciętnie zajmuje tydzień. Po akceptacji materiałów mamy już wszystko gotowe i leci do druku. Staramy się jednak zamawiać materiały przynajmniej z 3 miesięcznym wyprzedzeniem.
Jak ma się sprawa z tłumaczeniem tytułów i nazw własnych w wydawanych przez Was tytułach? Kto decyduje o przetłumaczeniu lub pozostawieniu danej nazwy w oryginalnej formie i na czym się ta decyzja opiera?
Kwestię tłumaczenia tytułów i nazw własnych zawierzamy tłumaczowi. Nasi tłumacze to nie tylko osoby z odpowiednim wykształceniem i doświadczeniem, to także pasjonaci, którym zależy na jak najlepiej wykonanej pracy. Zatrudniając osobę, która zna się na własnym fachu i wkłada w to ogrom pracy, nawet przez myśl nam nie przejdzie aby podważać jej decyzje.
Praca tłumacza to nie tylko sam proces tłumaczenia. Dochodzi do tego rozeznanie w tematyce danego komiksu (research), omówienie terminologii i jej konsekwentne stosowanie (wykonuje się po to słowniki). To także konsultacje z pasjonatami serii, konsultacje techniczne, historyczne i wiele innych.
Do tego za jakość tekstu nie odpowiada tyle sam tłumacz, co pion tłumaczeniowo-redakcyjny, którego zadaniem jest od początku do końca przygotować warstwę tekstową polskiego wydania
Jak wygląda sytuacja gdy drukarnia popełni błąd i zwracacie się do niej z tą informacją? Jaka zazwyczaj jest reakcja ze strony drukarni?
Składamy wtedy zwyczajną reklamację. Niestety takie sytuacje nie są miłe dla obu stron, ale się zdarzają. Nasza drukarnia to bardzo dobry partner i bez problemu przychyla się do ewentualnych reklamacji.
Czy macie jakiś tytuł, z którego wydania jesteście szczególnie dumni? Jeżeli tak, to dlaczego właśnie z niego?
Bez wątpienia to „BLAME!”, który jest spełnieniem moich wieloletnich marzeń! Występuje w dwóch wersjach (w miękkiej i twardej oprawie), ma ogromny format i wiele stron. Takie wydanie pozwala w pełni napawać się geniuszem Tsutomu Niheia.
Czy jest jakiś tytuł o którym wiecie, że nigdy go nie wydacie?
Tak, jest nim „Gintama”. Zrozumienie tej serii wymagałoby znajomości codzienności przeciętnego Japończyka, obeznanie z pop-kulturą, bieżącymi wydarzeniami i historią w Kraju Kwitnącej Wiśni. To tak, jakby wytłumaczyć Japończykowi czym był PRL i dlaczego komedie Barei są śmieszne.
Która z waszych serii okazała się wielkim sukcesem i sprzedaliście najwięcej jej kopii?
Największą popularnością cieszył się „Dragon Ball” głównie dzięki transmisji anime w polskiej telewizji. Do dzisiaj nic nie pobiło jego nakładów.
Czy któryś z wybranych przez Was tytułów nie został dobrze przyjęty na rynku i sprzedaż okazała się niższa niż zakładaliście? Jeżeli tak, jaki był to tytuł?
Nie licząc tytułów przy których zakładamy niską sprzedaż (patrz seria Mega Manga), zdarzyło się zaliczyć wpadkę kilkukrotnie – z najnowszych to np. „Kobato” – krótka i przyjemna seria (i strasznie niedoceniana!) znanych autorek o pseudonimie CLAMP. Najsmutniejszą porażką jest natomiast sprzedaż „Wzgórza Apolla”, którego wprowadzenie miało być zaczątkiem linii wydawniczej kierowanej do kobiet (josei). Zakładaliśmy oczywiście sprzedaż niższą niż chociażby przy seriach dla mężczyzn, ale sprzedaż okazała się na tyle niska, że musieliśmy wycofać tytuł z sieci Empik i linia josei nie będzie niestety kontynuowana w regularnych wydaniach.
Wydajcie wiele serii, zaliczanych do tak zwanych tasiemców (Naruto, Bleach, One Piece) – czy w przypadku tak długich serii ich sprzedaż wraz z kolejnymi tomami spada? Czy wydawanie tak długich tytułów jest ryzykowane?
To już taka specyfika długich serii – sprzedaż maleje z każdym kolejnym tomem. Jednak w spojrzeniu długofalowym serie takie przynoszą zyski poprzez ich długą żywotność rynkową – wydanie, powiedzmy pięćdziesiątego tomu, wciąż napędza sprzedaż tomu pierwszego.
W 2011 rozpoczęliście wydawać nową serię – Mega Mangę – skąd wziął się pomysł na ową serię i powiększony format wydawanych w niej tytułów? Czy wydawanie pozycji zaliczanych do klasyki japońskiego komiksu niosło ze sobą ryzyko, a może byliście pewni, że to dobra decyzja i seria zostanie dobrze przyjęta przez czytelników?
Była to moja inicjatywa, dzięki której mogliśmy zaprezentować utwory dla bardziej wymagających czytelników. Jest wiele dzieł kultowych, klasycznych czy też nowszych, które nie miałyby szans na regularne wydanie – z prostych względów ekonomicznych. Seria z góry zakładała niskie nakłady, więc jedyne co mogło nas spotkać to pozytywne zaskoczenie. Muszę przyznać, że wszystkie tytuły w tej serii należą do moich ulubionych i zawsze chciałem przeczytać je w języku polskim.
Wydania zbiorcze (liczące po 400-600 stron) i większy format miały nadać charakter kolekcjonerski oraz zapewnić lepszy odbiór lektury – w takiej formie można w pełni docenić kunszt autorów.
Swego czasu wydaliście piękny artbook Chobits Your Eyes Only. Czy planujecie w przyszłości ponownie wydać artbook do któregoś z wydawanych przez was tytułów?
Wydanie artbooka jest niestety bardzo ryzykowne ze względu na koszt zakupu materiałów do reprodukcji. Ceny stron kolorowych (nie mówimy o wydruku, a samym ich zakupie) są nawet dziesięciokrotnie większe niż stron czarno-białych. W przypadku „Chobits” udało się wynegocjować cenę odpowiednią do polskich realiów.
Jesteśmy bardzo chętni do wydania więcej tego typu publikacji. Jeśli tylko uda się nam nabyć materiały w rozsądnej cenie, można liczyć na kolejne artbooki w Polsce.
Czy planujecie poszerzyć swoją ofertę light novel poza te wydawane z uniwersum Naruto?
Tak, ale tylko powiązane z wychodzącymi lub wydanymi seriami.
Ile obecnie osób pracuje w redakcji wydawnictwa?
Musimy rozróżnić tu 3 ekipy:
- Pion tłumaczeniowo-redakcyjny, czyli dział odpowiedzialny za jakość przekładu (najczęściej pracują parami: tłumacz – redaktor): 6 osób. Ale najwięcej pracy mają Paweł i Monika – to nasi guru, którzy szkolą kolejne osoby.
- Dział licencji, edycji, marketingu, PRu, przygotowania do druku: 3 osoby. Zajmujemy się pozyskiwaniem licencji i negocjacjami ze stroną japońską. Przygotowujemy okładki, grafiki promocyjne, edytujemy komiksy (czyścimy japońskie skany i nanosimy polskie teksty oraz onomatopeje). Ustalamy z drukarnią szczegóły (ceny, nakłady, terminy) oraz przygotowujemy odpowiednio pliki do druku. Do naszych obowiązków również należy kontakt z czytelnikami poprzez portale społecznościowe i nawiązywanie współpracy z partnerami w zakresie promocji.
- Biuro: 2 osoby – dział odpowiedzialny za wystawianie faktur, obsługę płatności oraz wszelkich dokumentów i czynności związanych z prowadzeniem działalności.
W jaki sposób pozyskujecie nowych członków redakcji? Prowadzicie rekrutacje na potrzebne stanowiska czy może wolicie pracować w sprawdzonym składzie i nie przyjmujecie nowych osób?
W razie potrzeby prowadzimy zwyczajne rozmowy kwalifikacyjne. Przyjęte osoby są odpowiednio szkolone i wdrażane w nasz system pracy.
Serdecznie dziękuję za poświęcony czas, a naszych czytelników zachęcam do odwiedzenia strony wydawnictwa, oraz śledzenia fanpage na facebooku:
https://www.facebook.com/J.P.Fantastica/
Sara Glanc
źródło zdjęć: https://www.facebook.com/J.P.Fantastica/
„jednak onomatopeje trzeba czyścić samemu.”
Jasne. Przy okazji oszpecać oryginalne rysunki. Nawet amerykańskie wydawnictwa poszły już dawno po rozum do głowy i dodają tłumaczenia mała czcionką nad oryginalnym dźwiękiem, a nie odstawiają taki szajs jak polscy wydawcy.
” Nasi tłumacze to nie tylko osoby z odpowiednim wykształceniem i doświadczeniem, to także pasjonaci, którym zależy na jak najlepiej wykonanej pracy. ”
Przede wszystkim są to snoby z wysokim ego. Tłumaczenia JPFu I Studia JG to poziom dna dla ludzi, którzy nie potrafią myśleć, nie chciałbym tych wydań nawet za darmo. To jest jakby czytanie całkiem nowej historii z nowymi bohaterami posiadającymi całkowicie inne charaktery. Ślepe parcie w 'profesjonalizm’ owocuje właściwe czymś tak słabym.
A paragraf z Gintamą tylko to potwierdza. Ten tytuł da się przetłumaczyć dobrze, z mnóstwem notek, ale się da. Większość ludzi właściwe dlatego zainteresowanych jest komiksem japońskim / anime. Przez specyficzny humor, kulturę japońską i ich obyczaje. Wasze wydania są z tego całkowicie wyprane.
Osobiście nie mogę zgodzić się z Twoimi zarzutami. Po pierwsze uważam, że oczyszczanie z onomatopei, czy jak kto woli japońskich krzaczków na pół strony, wcale nie oszpeca oryginalnych rysunków. Tym bardziej, ze one i tak są nakładane na oryginalne rysunki. Jako czytelnik doceniam pracę jaką wydawnictwo wkłada w przygotowanie tomików na polski rynek i dla mnie jest to plus, a nie minus.
Co do poziomu tłumaczeń, nie wiem tłumaczenie którego tytułu wywołało u Ciebie tak negatywne emocje, ale tutaj tym bardziej nie mogę się zgodzić z tym co napisałeś. Większość tomików od JPF (o ile nie wszystkie) opatrzonych jest w notatki od tłumacza, które naprawdę sporo wyjaśniają, stanowią źródło ciekawych informacji na temat tego dlaczego coś przetłumaczono w ten, a nie inny sposób i odwołują się do tego jak było w oryginale. Według mnie to tylko dowodzi profesjonalności tłumaczenia i dodatkowej pracy jakie wydawnictwo włożyło by polski czytelnik dostał pełnowartościowy produkt, zbliżony na tyle ile to możliwe do oryginału.
Dzień dobry, czy mógłbym prosić o rozwinięcie poniższej kwestii wraz ze stosownymi przykładami?
„Przede wszystkim są to snoby z wysokim ego. Tłumaczenia JPFu I Studia JG to poziom dna dla ludzi, którzy nie potrafią myśleć, nie chciałbym tych wydań nawet za darmo. To jest jakby czytanie całkiem nowej historii z nowymi bohaterami posiadającymi całkowicie inne charaktery. Ślepe parcie w ‚profesjonalizm’ owocuje właściwe czymś tak słabym.”
Nie jestem pewien, o co w tym fragmencie chodzi, a chciałbym nawiązać polemikę.
Zgaduję, że to ta sama osoba, która napisałem ten oto długaśny blog właśnie z przykładami https://rascal.pl/anime-manga-japonia/jakosc-polskich-wydan-mangi/
@Thelaw niestety, jestem zbyt leniwy, żeby pisać takie wpisy, szczególnie w kraju, gdzie mało komu w ogóle zależy na lepszych tłumaczeniach i ogólnie wydaniach. Ale podziwiam, że komuś się chciało, tym bardziej jeśli to jest tak obszerny i wyczerpujący temat wpis. Dzięki za link, na drugi raz go podam, zamiast się produkować jak powyżej.
@Paweł dybała – niestety nie jestem w stanie podać przykładów, nie posiadam dosłownie ani jednej polskiej mangi w domu. Powoli wyprzedaję również resztki angielskich. Problem z prawie każdym polskim wydaniem, niezależnie czy JPFu czy innego wydawnictwa (choć najmniej mogę chyba zarzucić Waneko, przynajmniej z tego, co widziałem u znajomych) jest taki, że przez wasze dążenie do ultra profesjonalizmu zabijacie ducha historii / settingu i bohaterów. To co wam się wydaje nieznaczące (choćby wspominane w wielu miejscach sufiksy – których nie da się po prostu zastąpić, a wszelkie próby kończą się niesamowitą żenadą, czy styl mowy postaci) w końcowym efekcie przekłada się na całkowite wypaczenie oryginalnej treści. Już nawet nie wspominam o używaniu slangu, naszej lokalnej gwary czy używaniu żartów z wykopu czy innych stron typu „obrazki z kotami”. Większego poczucia zażenowania wywołać się u mnie chyba nie da niż stosowanie tego typu metod tłumaczenia.
Ja narzucać wam niczego oczywiście nie zamierzam, aczkolwiek kupowanie czegoś takiego jak dostępne jest w Polsce mija się dla mnie kompletnie z celem i znam naprawdę (osobiście) sporo ludzi, którzy mają podobne lub nawet identyczne zdanie.
W takim razie obawiam się, że nijak nie mogę się odnieść do takich bezpodstawnych zarzutów. Rozmowa na temat ogólników nie ma większego sensu, jeśli nie jest poparta przykładami.
Nic nie wywołuje u mnie większego poczucia zażenowania niż stosowanie tego typu pustej argumentacji.
W pełni się z tobą zgadzam. Dlatego też polski rynek mangi/anime dla mnie kompletnie nie istnieje. Beznadziejne „zlokalizowane” do granic możliwości przekłady wypaczające całkowicie oryginalny tekst/dialogi/charaktery, O H Y D N E czcionki w dźwiękach (tak jak wspomniałeś, zamiast napisać tłumaczenie małymi napisami nad/pod oryginalnymi dźwiękami, to całość jest wymazywana i zastępowana word-artem – niszczy to całkowicie oryginalne rysunki i estetykę).
Polecam jeszcze zamienić świątynie sintoistyczne na kościoły, dango na kluski śląskie, onigiri na kartofle a festiwale na pielgrzymki. Nie, żebym coś miał do ludzi wierzących – chodzi mi o sam fakt wyprania kulturowego i zarzynania dialogów idiotycznym slangiem/gwarą/cenzurą czy całkowitym przepisaniem fragmentów tekstu, bo przecież tłumacz czy edytor wie lepiej.
W każdym razie ja już dawno poszedłem po rozum do głowy, najpierw czytałem angielskie skany (które biją na łeb polskie oficjalne przekłady) a później wziąłem się za naukę japońskiego (i już od 4 lat czytam wyłącznie wydania oryginalne) podobnie jak cała masa innych osób i polskich wydań nawet kijem nie tykam.
Niektórzy nie pamiętają, że manga nie jest tylko dla starych wyjadaczy… trzeba ją tłumaczyć tak, żeby była przyjazna też dla kogoś kto dopiero zaczyna przygodę z mangą/anime. Chcecie, żeby manga była jak najbardziej oddana oryginałowi… jeżeli bohater mówi slangiem/gwarą to czemu w tłumaczeniu ma nie mówić?
Proponowałabym mądralom przejść się na panele o tłumaczeniu mang Pana Dybały, które robi na konwentach i wtedy ewentualnie wyrazić swoje zdanie…i tam pokazać zauważone „błędy”…
Wywiad bardzo fajny, dowiedziałam się paru nowych faktów :). Cieszę się, że j.p.f. nie zamyka się na artbooki! Jednak szkoda bardzo josei… moim zdaniem „Wzgórze Apolla” to był kiepski wybór… Ilość gwary, dla kogoś kto nie miał nigdy styczności z nią, jest po prostu przytłaczająca… Osobiście bardzo ciężko mi się ten tytuł czytało, a josei bardzo lubię… Mam nadzieję, że j.p.f. nie zamknie się całkiem na ten gatunek… to troszkę tak jak z Kuroko u Waneko – jakby wydali ten tytuł wcześniej sprzedaż byłaby o wiele większa, a oni się wzięli za mangę jak już minął hype… tak jakby sprzedawali lody w zimę, paru entuzjastów się znajdzie, ale sprzedaż będzie niższa niż w sezonie. W każdym razie wydanie jednego tytułu z danego gatunku nie powinno przesądzać o wszystkim, bo jest to po prostu krzywdzące…
Co do komentarzy pod wywiadem… ilość jadu i poziom marudzenia Polaków zawsze mnie przeraża… Serio ludzie, weźcie się w garść. Wydaje mi się oczywistym, że profesjonalista, który robi research, ma codziennie styczność z językiem Japońskim, ma możliwość rozmowy z rodowitymi Japończykami i się z nimi dogaduje… wie lepiej jak tłumaczyć mangi, niż ktoś kto odbył jakiś tam kurs w szkole językowej/przez internet czy nawet sam próbował się uczyć w domu… żadnego języka nie da się nauczyć tak po prostu z książki – tak, spokojnie można wykuć się słówek i gramatyki, ale przecież jest tysiące innych czynników, które sprawią, że zdanie może brzmieć inaczej… Jedźcie do Japonii i powiedzcie po japońsku „baba z wozu, koniom lżej” – na bank nie zrozumieją o co chodzi…