Rozrywacz już od kilku dni gości w księgarniach! Jeżeli macie jeszcze jakieś wątpliwości co do sięgnięcia po serię Arwen Elys Dayton zapraszamy do lektury fragmentu!

 

Prolog

            Mrok bezprzestrzeni pochłaniał światło. Mdły blask mógł tu dotrzeć, tylko zanim zamknęła się nad nim ciemność tłumiąca światło, jakby te

ukryte wymiary wypełniała czarna woda.

Dex poruszał się w tej wodzie niczym ryba, miarowo przemierzał mrok, nie zatrzymując się, ale też nie przyśpieszając. I podobnie jak ryba połyskiwał słabą srebrzystą poświatą, jakby pokrywały go lśniące łuski. Ta poświata emanowała z kamiennego medalionu na szyi Dexa – nikła jak pierwszy, ledwie widoczny blask jutrzenki. Jednak Dex nauczył się chwytać wzrokiem wszelkie dostępne światło i wykorzystywać je, dzięki czemu światło rzeźbionego kamiennego krążka było dla niego wystarczająco jasne, by mógł dostrzegać otoczenie.

Zaskoczyło go, że medalion, od wieków nieruchomy, teraz zadrżał na jego piersi. Przyczyna tej wibracji mogła być tylko jedna – zew innego medalionu, na który ten Dexa odpowiedział własnym drżeniem. Dex delikatnie ścisnął w dłoni medalion i zmienił kierunek swej nieskończonej wędrówki poprzez bezprzestrzeń, aby się przekonać, kto nadchodzi.

Dex prowadził za wodze konia i teraz lekkim szarpnięciem pociągnął go za sobą. Natknął się na to zwierzę zaledwie przed kilkoma chwilami, jak się zdawało. Koń nie sprawiał wrażenia ani czuwającego, ani śpiącego. Bezprzestrzeń trzymała go w swojej władzy, jednak w inny sposób, niż czyniła to z istotami ludzkimi. Koń pozostawał w stanie jakby półżycia, cierpliwy i posłuszny.

Po pewnym czasie medalion przestał drżeć, ale wtedy Dex już się zorientował, w jakim kierunku powinien pójść. Dostrzegł w oddali błysk światła tak jaskrawego, że go oślepiło. Spoglądał na owalne przejście prowadzące z powrotem do świata.

„Świat. Nadal tam jest, pod palącym blaskiem słońca. Nigdy nie przestanie istnieć”.

Gdy Dex dotarł do tego przejścia, odkrył, który ze starych rodów go wezwał – chociaż światło zniknęło o wiele wcześniej, zanim Dex znalazł się w jego pobliżu. Ale to nie miało znaczenia. Podążył dalej w ślad za jego poświatą.

Przemierzał teraz miejsce, w którym zazwyczaj stali w kręgu chłopcy, milczący strażnicy w ciemności. Widywał ich wielokrotnie, czuł woń śmierci spowijającą ich niczym mgła. Ale teraz ich nie było.

Tylko jedna samotna postać pozostała w pobliżu składu broni, którego do niedawna strzegli ci chłopcy. Dex okrążył rząd rozrywaczy i mimo woli się wzdrygnął.

Tą samotną postacią była dziewczyna. Oczywiście Dex widywał już wcześniej dziewczyny tkwiące w bezprzestrzeni, poznał wszystko w tym miejscu poza światem. Ale ta dziewczyna była nowa. Koń zarżał cicho, sennie, jakby poczuł zapach kogoś, kogo zna. Jego aksamitnie miękkie ucho drgnęło.

Dex nie mógł dostrzec w półmroku rysów twarzy dziewczyny. Po długim, trwożnym zastanowieniu postanowił użyć więcej światła. W kieszeni swojej szaty namacał palcami zimny cylindryczny kształt flary. Od jak dawna tkwiła tam bezczynnie? Dla niego były to dni, ale dla flary minął długi, niezmierzony okres.

Kciukiem trzykrotnie pociągnął spust flary. W mroku rozkwitł biały płomień. W pierwszej chwili wydał się Dexowi jaśniejszy niż zapamiętany blask słońca. Dex odwrócił głowę i odczekał, aż jego wzrok przywyknie do światła. Dopiero wtedy przyjrzał się dziewczynie.

Znał ją. Na jej widok odniósł wrażenie, jakby spojrzał w swoją przeszłość. Albo w swoje serce.

Ale nie. Ta dziewczyna nie była tamtą. Nie mogła nią być.

Jej blade policzki barwił rumieniec jakiejś silnej emocji, a na twarzy widniał wyraz niepokoju – nawet gniewu. Usta miała rozchylone, jakby znieruchomiały w połowie wypowiadanego słowa. Ręce zdawały się sięgać ku jakiemuś jej towarzyszowi, którego już tu nie było.

Nie trzymała w dłoni medalionu, a więc kamienny krążek, który wezwał Dexa, należał do kogoś innego – do osoby, która zostawiła ją tutaj i uciekła z powrotem do świata przez jaskrawe, oślepiające przejście, które potem się zamknęło.

Dex dotknął umysłu dziewczyny swoim, trącił myśli spoczywające w jej głowie jak kamienie. Te kamienie poruszyły się bardzo powoli.

„Quin” – powiedział mu w końcu jej umysł.

Zalała go fala rozczarowania. Quin. Miał nadzieję… Z trudem odepchnął od siebie tę myśl. To była inna dziewczyna, a jej imię nic mu nie mówiło. Znaczące było tylko jej ubranie – współczesne, ze szwami świadczącymi o tym, że zostało uszyte maszynowo w zakładach odzieżowych.

Z kieszeni jej spodni coś sterczało. Dex ostrożnie wyjął pogniecione opakowanie, na którym widniał rysunek

przedstawiający jagody i ziarna zboża. Jedzenie. Napis na etykiecie był po chińsku i angielsku. Dex nie radził sobie zbyt dobrze z chińskim, ale nie miał kłopotów ze współczesnym angielskim.

Kilkakrotnie odczytał termin ważności.

„No i wszystko jasne”.

– A więc to tak – powiedział.

Własny głos go zdziwił po tak długim milczeniu. Te słowa zabrzmiały jak dźwięk syreny mgłowej i dziwnie wykrzywiły mu usta. Ile czasu upłynęło, odkąd ostatni raz się odezwał? Sto lat? Tysiąc? Dziesięć tysięcy? Z pewnością nie aż tyle.

Powiedział coś jeszcze, jakby na próbę:

– Pora ruszać.

Pochylił się ostrożnie i podparł biodro Quin, a potem objął ją ręką i podniósł. Była całkiem zamarznięta, więc zarzucił ją sobie na ramię jak kłodę drewna. Jej sztywne ciało potrąciło metalowy hełm, ale nie zsunął się i nadal tkwił mocno na głowie Dexa tak jak od początku… tego wszystkiego.

Dex sięgnął ręką do medalionu na szyi.

Będzie musiał znowu przywyknąć do słonecznego blasku.

Ta myśl była przerażająca.