Tu się wszystko zaczyna, tutaj po raz pierwszy poznajemy strefę Przygranicza i jego mieszkańców. W waszych rękach, już niebawem, nowe wydanie książki „Sopel” Pawła Kornewa.

Przygranicze to mroczna strefa zimna, gdzie schronienie znalazły najmroczniejsze ludzkie osobliwości i zwierzęce anomalie. Przestrzeń, w której toczy się nieustająca walka, gdzie życie ludzkie przeliczane jest na pudełko zapałek lub paczkę nabojów. To tutaj właśnie wydarzy się kolejna przygoda.

W świat Przygranicza trafiasz przypadkiem. Z woli losu. Wysiadasz z wagonu, by na postoju napić się piwa. Chwilę potem nie ma ani stacji, ani pociągu, ani torów, ani dworcowej knajpy, z której właśnie wyszedłeś.
Tylko mróz, śnieg, zamieć. Brr! I konieczność toczenia ciągłych walk. Z ludźmi i innymi bestiami.
Światem Przygranicza rządzi zasada „wszyscy przeciwko wszystkim”.
Srebro i artefakty warte są tu nieporównanie więcej niż ludzkie życie. Miłosierdzie czy przyjaźń to tylko puste słowa. Co drugi jest bandytą. Sroga zima zaczyna się już w sierpniu. Zamarza serce. Czasem palec, i to – niestety – zanim pociągniesz za spust.

Rzuciłem w śnieg kijki narciarskie razem z rękawicami i kątem oka zauważyłem,

że Maks, stojąc bez ruchu, gorączkowo szarpie się z automatem. Udało mu się go niemal zerwać z ramienia, gdy wilk podjął decyzję – skoczył w jego stronę.

W tejże chwili wyrwałem zza pasa nóż, cisnąłem w lecącą na Maksa bestię. Nie wiem, jak to się stało, ale klinga trafi ła prosto w cel. Takim rzutem mógłby się chełpić i Łysy. Ciężkie, dwudziestocentymetrowe ostrze z głuchym chrzęstem utonęło pomiędzy wilczymi żebrami, ale skoku zatrzymać już nie mogło. Uderzony w pierś Maks odleciał na półtora metra wstecz, ale – ku mojemu zdziwieniu – nie wypuścił automatu z rąk, lecz leżąc na śniegu, nacisnął spust. Ale czy nie spuścił bezpiecznika, czy nabój zaciął się w komorze – strzał nie padł. Wilk ostrym, nagłym ruchem zaczął wstawać. Zwykłego zwierza taki kawał stali położyłby na miejscu, ale to stworzenie nie było zwykłym wilkiem. Dlatego, zerwawszy dubeltówkę z ramienia, dwakroć strzeliłem mu prosto w łeb. Nie szkoda mi było srebra.