Zapraszamy do zagłębienia się w świat słowiańskich wierzeń i zwyczajów, którego sekrety odkrywa przed nami Monika Maciewicz. Autorka ,,Wiedmy” w rozmowie nie tylko dzieli się swoimi pasjami, ale także skąd można czerpać wiedzę na temat słowiańskiej kultury i jakie miejsca warto odwiedzić. Serdecznie zachęcamy do lektury!

,,Wiedma’’ to historia na wskroś przesiąknięta słowiańszczyzną. Ilość obrządków, wierzeń i wszelkiego rodzaju bóstw i istot zaczerpniętych ze słowiańskiej kultury i wierzeń, które znalazły swoje miejsce na kartach książki robią ogromne wrażenie. Od dawna pasjonuje się Pani kulturą i wierzeniami dawnych Słowian? I od czego zaczęła się Pani zamiłowanie do kultury słowiańskiej?

Od paru lat. Wszystko zaczęło się od przeczytania „Mitologii Słowian” Aleksandra Gieysztora. Potem było szukanie kolejnych informacji, źródeł. Wtedy natrafiałam na różne teksty turbosłowiańskie, które jednak mnie nie przekonywały. Minęło trochę czasu, zanim nauczyłam się oddzielać ziarno od plew i czerpać z fachowej literatury.

Skąd bierze Pani wiedzę na temat dawnych obyczajów, wierzeń i kultury słowiańskiej?

Podstawowy kanon to wspomniana książka Gieysztora oraz „Religia Słowian” Andrzeja Szyjewskiego. W tej chwili jestem najbardziej zafascynowana źródłami etnograficznymi przedstawiającymi kulturę duchową  Słowian. Klasyka to „Kultura ludowa Słowian” K. Moszyńskiego, „Dzieła wszystkie” Oskara Kolberga, książki Bohdana Baranowskiego, Leonarda Pełki, Franciszka Kotuli. Są grupy na portalach społecznościowych np. Etnowiercy –  Etnozjaści, gdzie można znaleźć sporo bibliografii czy gotowych pozycji digitalizowanych. Pojawiają się też nowe opracowania naukowe: np. Pawła Szczepanika „Słowiańskie zaświaty” czy „Bogowie dawnych Słowian” Michała Łuczyńskiego.

Czy któreś z dawnych obrządków słowiańskich praktykowane są do dnia dzisiejszego?

Tak. Jest ich mnóstwo i bardzo zgrabnie wtopiły się w obrządek chrześcijański. Malowanie jajek przygotowywanych na Wielkanoc, to zwyczaj zaczerpnięty  z Jarych Godów. Podłaźniczka, czyli przystrojona zielona gałąź zawieszana u powały to element Szczodrych Godów, tak jak wręczanie sobie z tej okazji szczodraków, czyli prezentów – wszystko to dziś kojarzy się z Bożym Narodzeniem. Zwyczaj przystrajania domów i obejść zielonymi gałązkami na tzw. Zielone Świątki , czyli Zesłanie Ducha Świętego  – to pozostałość po wiosennym święcie zwanym Stado. Nie wspominając o „rozdrapywaniu” ołtarzy polowych podczas procesji Bożego Ciała, bo ludzie wciąż wierzą, że gałązki lipy lub brzozy uświęcone sakralnym rytuałem będą ich chronić przed piorunami oraz gradem. Pogańskie Dziady zastąpiono uroczystościami Wszystkich Świętych oraz Dniem Zadusznym, ale zwyczaj palenia zmarłym ognia pozostał.

Czy ma Pani jakiś swój ulubiony element kultury słowiańskiej?

Moim ulubionym słowiańskim świętem są Dziady. Mam ogromne przywiązanie do moich przodków, zawsze się do nich zwracam, gdy mam podjąć trudne decyzje. Zatem podczas ich święta zapalamy w oknie świece, pod domem ognisko, przygotowujemy uroczystą kolację z dodatkowym nakryciem i zapraszamy na nią naszych bliskich zmarłych.

Które z bóstw bądź mistycznych istot kultury słowiańskiej uważa Pani za najbardziej niezwykłe?

Ostatnimi czasy bardzo mnie zainteresowała postać żmija. Toponomastyka świadczy, że był popularny w wielu regionach Polski, a także na Rusi. Jest wiele interpretacji tej istoty. Dla jednych to ekwiwalent smoka i związany jest ze światem chtonicznym. Są też tacy, którzy uznają go za posłańca Peruna, co świadczy o uranicznych konotacjach. Są też rejony Polski, gdzie utożsamiano go kłobukiem, czyli demonem opiekującym się dobytkiem. Przez tę niejednoznaczność wydaje mi się najbardziej interesujący. Mnie najbardziej uwiodła interpretacja Joanny i Ryszarda Tomickich w książce „Drzewo życia”, choć wiem, że została bardzo skrytykowana przez innych naukowców.

Jest Pani członkinią drużyny rekonstrukcyjnej Czarny Żmij – czy chciałaby Pani opowiedzieć nieco na ten temat?

Czarny Żmij to drużyna odtwarzająca życie Słowian wczesnego średniowiecza. Odtwórstwo to nieustanne poszukiwanie źródeł, zapoznawanie się z interpretacjami różnych znalezisk z wspomnianego okresu i próba rekonstrukcji kultury materialnej oraz duchowej dawnych Słowian. Jedni z drużyny skupiają się bardziej na doskonaleniu sztuki walki, inni na rzemiośle. Kiedy spotykamy się z innym grupami rekonstrukcyjnymi na rożnego rodzaju zlotach, festiwalach, to wieczorami trwają dyskusje najczęściej na tematy historyczne.

Jednym z Pani hobby jest również zielarstwo, które także w ,,Wiedmie’’ stanowi niezwykle ważny element. Przygotowuje Pani sama jakieś napary bądź kosmetyki z roślin?

Najpierw robiłam tylko ziołowe napary i odwary. W tej chwili mam już opanowaną sztukę robienia herbat przez tak zwaną „fermentację”, przygotowuję maści (na przykład z glistnika lub żywokostu), larendogrę (legendarną wodę królowej Węgier), maceraty olejowe, gliceryty, a nawet kremy. W mojej lodówce są też różne octy, na przykład z kwiatów lilaka, fiołka wonnego czy forsycji oraz różne syropy.

Prowadzi Pani również stronę ,,Jesteśmy Słowianami’’, gdzie między innymi opisuje Pani odwiedzane przez siebie miejsca. Czy ma Pani jakieś swoje ulubione, które chciałaby Pani polecić na cel wycieczki? W końcu mamy wakacje, aż żal nie skorzystać 😉

Artykuły na „Jesteśmy Słowianami dotyczą różnych tematów. Nie przedstawiam tam słowiańskich demonów ani bogów, bo takich stron jest sporo i nie chcę powielać informacji. Piszę jednak o słowiańskich wierzeniach. Ostatnio uparcie eksploruję wczesnośredniowieczne grodziska, stąd na stronie znajduje się większa ilość artykułów na temat tych miejsc. Co mogę polecić? To zależy, czego ludzie oczekują. Moje dzieci na przykład nie widzą niczego fascynującego w oglądaniu wałów sprzed tysiąca lat. W dodatku takie miejsca są zazwyczaj trudno dostępne. Mnie jednak przyciągają jak magnes, bo mają w sobie przedziwną ukrytą w ziemi i roślinności moc. Najciekawszym grodziskiem na Podkarpaciu jest według mnie to w Tuligłowach na górze Borusz, zwanej Górą Czarownic. Oddalone od Przemyśla o kilkanaście kilometrów, o wiele potężniejsze od niego, dziś całkowicie zapomniane, ukryte w lesie. Zadziwia fortyfikacją, przyciąga legendami o Czarnym Jeziorze mieszczącym się na terenie jednego z przygrodzi. A w pobliżu stoją sobie kurhany, którymi archeolodzy nie są zbytnio zainteresowani mimo złożonego zgłoszenia. Można je odnaleźć, posiłkując się mapą na geoportalu. Polecam też zwiedzanie Przemyśla, bo jest jednym z najpiękniejszych polskich miast, a jego historia przekracza tysiąc lat.

Czy wśród tylu pasji potrafi Pani wybrać jedną – bez której nie wyobraża Pani sobie swojego życia?

Wszystko to kwestia priorytetów, one się z czasem zmieniają. W tej chwili najbardziej „kręci mnie” pisanie.

Kiedy wśród tylu pasji zrodziła się w Pani chęć napisania książki?

Dawno temu. Tak dawno, że już nie pamiętam, kiedy to było. Tylko wciąż się czułam za mało przygotowana, żeby się zmierzyć z powieścią w takiej formie, jaką sobie wymyśliłam.

Pani debiutem był zbiór opowiadań dla dzieci ,,Bajki pełne marzeń’’, następnie przyszła pora na ,,Wiedmę’’ – czy obecnie pracuje Pani nad kolejną książką? A jeżeli tak, może Pani coś na jej temat zdradzić?

Nie rozstaję się jeszcze z Biwią. Robię autokorektę drugiego tomu powieści. Akcja przeniesie się bardziej na teren Przemyśla oraz wspomnianego grodziska na górze Borusz. Jestem też w trakcie pisania bajek dla dzieci – też w klimacie słowiańskim.

Łatwiej pisze się Pani historie skierowane do dzieci czy może to dorośli czytelnicy są tymi ,,mniej wymagającymi’’?

Opinie na temat bajek dla dzieci zazwyczaj wyrażają dorośli 😊A tak na poważnie, dziecko to zupełnie inny odbiorca i pisząc, trzeba o tym pamiętać. Dla mnie największą trudność stanowi dopasowanie języka do percepcji dziecka. Nie może być zbyt trudny, ale też nie można sobie pozwolić na prymitywny styl wypowiedzi. Znalezienie złotego środka w literaturze dla dzieci jest według mnie nie lada wyzwaniem.

Czy jest jakiś gatunek literacki, w którym chciałaby Pani spróbować swoich sił?

Ostatnio spróbowałam w literaturze faktu, pisząc z niepełnosprawnym dwudziestolatkiem książkę coachingową o nim. Zrobiłam to, ale wiem, że to nie „moja bajka”. Nie mam pojęcia, czy się ukaże kiedyś na rynku wydawniczym. Choć, znając siłę woli i upór tego młodego mężczyzny, ufam, że tak.

Ma Pani jakieś swoje ulubione lektury, które chciałaby polecić innym?

Może zacieśnijmy odpowiedź do ulubionych lektur przeczytanych w ostatnich kilkunastu miesiącach? Bo inaczej nie wiedziałabym, co wybrać. Zatem w ciągu ostatnich miesięcy zachwyciły mnie książki: „Czarne Miasto” Marty Knopik, cykl o Wilczej Dolinie Mart Krajewskiej, „Czerwona baśń” Wiktorij Korzeniewskiej. Natomiast w moich audiobookach królowała niepodzielnie Elżbieta Cherezińska.