,,Dziewczyna o perłowych włosach’’ rozgościła się już na dobre na półkach księgarni, jak i domowych biblioteczek. My zaś korzystając z okazji odbyliśmy rozmowę z jej autorką – Anną Łaciną – do której lektury serdecznie Was teraz zapraszamy! Przeczytacie w niej nie tylko o jej najnowszym dziele, ale także nie zabraknie okazji do poczucia świątecznych klimatów 😉
Od premiery Pani najnowszej książki nie minęło jeszcze dużo czasu, ale zdążyły pojawić się już pierwsze, bardzo pochlebne opinie na jej temat. Chciałam jednak zapytać: Jakie emocje towarzyszyły Pani zarówno teraz przy okazji premiery, jak i w trakcie pisania książki?
Dla mnie najważniejsze są emocje czytelników. Z pierwszych relacji już wiem, że książka je wzbudza, że czytelnicy zarywają noce, by doczytać do końca, że myślą o bohaterach, kibicują im, zastanawiają się, jak sami by postąpili w podobnej sytuacji. Nie ma lepszej nagrody dla autora, jak świadomość, że jego książka wywołuje w czytelnikach rezonans.
Skąd się wziął pomysł na ,,Dziewczynę o perłowych włosach’’?
Uważa się powszechnie, że osoby z zespołem Aspergera, autyści, także ci wysokofunkcjonujący, czy w ogóle NNT czyli nieneurotypowi, to osoby pozbawione empatii. Tymczasem nie zawsze tak jest. Często przeżywają wszystko bardzo głęboko, ale albo nie potrafią tego okazać na zewnątrz, albo też sami oddzielają się od swoich uczuć, ponieważ ich intensywność bywa dla nich nie do zniesienia. To czasem jest zupełnie nieświadomy mechanizm obronny. Ale nie tylko autyści, zdarza się, że osoby wysokowrażliwe także nie mają kontaktu ze swoimi uczuciami.
Postanowiłam napisać książkę, w której pojawi się co najmniej jeden bohater z takim właśnie problemem. Aby powiedzieć czytelnikowi „to TEŻ jest normalne”, „tak też można przeżywać rzeczywistość i to wcale nie oznacza, że z tobą albo z kimś, kogo znasz, coś jest nie tak”.
Ja w ogóle mam już chyba od pierwszej książki, to znaczy od „Sześć Dominika”, taką idee fixe, żeby rozróżniać między tym co normalne, powszechne i typowe. Bo wiele osób uważa, że to są synonimy. Mylimy te pojęcia. To, że „wszyscy tak robią” oznacza tylko, że jest to powszechne zjawisko, ale wcale nie musi oznaczać, że jest to normalne. I na odwrót – jeśli ktoś zachowuje się nietypowo, wcale nie jest nienormalny. Po prostu zachowuje się nietypowo. Kropka. 🙂
I tak właśnie powstał pierwszy pomysł, tak zwana iskra. Potem poszerzyłam historię o inne problemy, bo mi się ładnie zazębiały, jak na przykład nadmierny perfekcjonizm, zaburzone poczucie własnej wartości, przekonanie, że się nie zasługuje na miłość i tak dalej.
Mam nadzieję, że ta iskra, a raczej iskry, rzucą czytelnikom odrobinę światła w ich indywidualnych ciemnościach.
Jednak te iskierki już sobie muszą sami rozdmuchać w porządny płomień.
Nie zmienia to faktu iż sama historia potrafi dostarczyć sporo rozrywki i wciągnąć czytelnika. Można powiedzieć, że każdy w zależności od gustu znajdzie tu coś dla siebie.
To jest oczywiście to drugie albo i trzecie dno powieści, na pierwszym planie jest nośnik, czyli historia dwóch sióstr, trochę romantyczna, trochę sensacyjna, trochę straszna, trochę trudna – jak to w życiu. Jeśli ktoś potrzebuje tylko rozrywki – też ją znajdzie. Nie każdy musi się dokopywać do „wartości dodanej”. Ja po prostu lubię, kiedy książka jest „o czymś”, kiedy przemyca też jakąś wiedzę, kiedy emocje, które wzbudza – mają szansę coś w czytelniku zmienić albo chociaż go trochę nakarmić, kiedy nie są to tylko puste kalorie.
Lubię stawiać pytania, podrzucić kilka kluczowych haseł i… zostawić czytelnika bez gotowych odpowiedzi. Jeśli kogoś dany problem zafrapuje, to samodzielnie pogłębi temat. Jeśli tylko się prześlizgnie, znaczy, że to nie było do niego.
Nie ukrywam, że bardzo podoba mi się ten artystyczny wydźwięk tytułu, zestawiony z jakby nie patrzeć, bardzo współczesną historią.
W książce jest nawiązanie do przeboju Omegi, ale tytuł początkowo miał być wyłącznie roboczy. Zrobiłam to nawiązanie, bo pasowało mi do postaci, chciałam też ocalić ten utwór od zapomnienia, zauważyłam, że najmłodsze pokolenie moich czytelników już go nie kojarzy. Lubię ocalać od zapomnienia, (czy może być inaczej, skoro wychowałam się w muzeum etnograficznym? 🙂 )
Skoro jednak tytuł się spodobał, pozostaje mi się tylko cieszyć. Mam do tamtej piosenki sentyment.
I jest to też taki łącznik międzypokoleniowy, okazja, by rodzice porozmawiali z dziećmi o „swojej” muzyce. Może nieoczekiwanie odkryją, że pewne upodobania mają wspólne?
Jak się Pani podoba okładka ,,Dziewczyny o perłowych włosach’’?
Bardzo! Od samego początku, kiedy zobaczyłam pierwszy szkic, byłam zachwycona.
,,Dziewczyna o perłowych włosach’’ to nie tylko książka o emocjach, ale także opowieść, która wiele ich wywołuje w trakcie lektury. Czytelnik co rusz ma okazje wejść w skórę jej bohaterów i stanąć przed nieraz naprawdę ciężkimi wyzwaniami. Chciałam jednak spytać co dla Pani, jako autorki, było największym wyzwaniem podczas pisania historii Sylwii i Zuzanny?
To samo, co przy poprzednich książkach – jak to napisać, żeby książka czytelnika zafrapowała, przytrzymała i wciągnęła, ale też żeby jej lektura coś czytelnikowi podarowała poza samą rozrywką i chwilowym oderwaniem od codzienności, przyniosła mu coś dobrego i bardziej trwałego.
Pani najnowsza książka to powieść która może trafić w gusta zarówno nastoletnich, jak i już tych starszych czytelników. Z resztą to nie pierwszy tytuł w którym stara się Pani trafić do szerszego grona – czy Pani również lubi czytać takie historie, o których można porozmawiać w szerszym gronie?
Oczywiście. W domu jest tak, że mamy książki „twoje”, „moje” i „nasze” i nie chodzi tu o własność, bo mogą to być też książki z biblioteki, po prostu każdy ma książki, które czyta sam, ale mamy też stosik takich, które czytamy wspólnie. Mamy w ogóle taką zasadę, że na przykład jeśli kupimy ptasie mleczko, to jemy je tylko pod warunkiem, że czytamy przy tym głośno książkę. Zaczęło się od „Opowieści z Narni”, które każde z nas wniosło w posagu – ja w postaci siedmiotomowej, a mąż miał dwutomowe wydanie w twardej oprawie. (Potem jeszcze dokupiliśmy wersję angielską, żeby sprawdzać, jak brzmiały niektóre imiona albo sceny w oryginale.) I czytaliśmy sobie te Opowieści, a ponieważ w pierwszym tomie Edmund jadł ptasie mleczko (w oryginalnej wersji to są turkish delights, ale uważam, że wersja Polkowskiego jest świetna i lepiej przemawia do wyobraźni polskiego czytelnika, a przynajmniej przemawiała, bo kiedy ukazał się pierwszy przekład, granice były jeszcze zamknięte i mało kto miał okazję poznać smak rachatłukum) i czytając nabraliśmy apetytu na ptasie mleczko, więc podjadaliśmy je przy kolejnych rozdziałach.
I tak to się zaczęło – teraz ilekroć mamy ptasie mleczko, obowiązkowo musimy coś czytać, a kiedy czytamy Narnię, bo lubimy wracać do niej co parę lat – sięgamy po ptasie mleczko. Raz czy dwa zdarzyło się nawet… rachatłukum 🙂
W ogóle uważam, że wspólne czytanie zbliża, a rozmowy o książkach to dobry temat na przykład na pierwszej randce, bo można przez nie poznać drugiego człowieka. Bardzo lubię to zdanie „kiedy widzisz kogoś czytającego twoją ulubioną książkę, to jest tak, jakby książka polecała ci człowieka”.
Spod Pani ręki wychodziły już bajki edukacyjne, opowiadania fantastyczne i powieści obyczajowe do których można zaliczyć Pani najnowsze dzieło. W którym z tych gatunków czuje się Pani najlepiej?
W tym, który akurat piszę, bo tak mi w duszy zagrało. Jeśli „muzyka” cichnie, to zaczynam pisać coś innego, a tamten czeka. Są gatunki, których nie czytam, bo nie lubię, na przykład unikam horrorów, ale lubię wyzwania i swego czasu na przykład przymierzyłam się do napisania horroru, to było opowiadanie, jest chyba ciągle dostępne na portalu literackim Fabrica Librorum. Horror całkiem nieźle mi wyszedł, bo nawet coś wygrałam w tamtym konkursie.
Ostatnio napisałam opowiadanie romantyczne do antologii, choć romans to nie jest gatunek w którym się czuję najlepiej.
Ale oczywiście podchodzę do takich wyzwań po swojemu, nie trzymam się sztywno konwencji, raczej się nią bawię.
Czy będzie Pani próbowała swoich sił również w innych gatunkach?
Mam zaczętych parę rzeczy, być może którąś z tych historii pociągnę. Zobaczymy. Czasem pomysł latami dojrzewa, zanim się z nim zmierzę.
Jak w ogóle zaczęła się Pani przygoda z pisaniem?
Historie były we mnie od zawsze, ale układałam je wyłącznie dla siebie, nawet ich nie zapisywałam, po prostu opowiadałam je sobie w myślach, zwłaszcza przed zaśnięciem, to był mój ulubiony sposób zasypiania, kiedy byłam dzieckiem.
Miałam jednak zupełnie inne plany życiowe i konsekwentnie je realizowałam. Kiedy jednak zdobyłam zamierzony szczyt i okazało się, że ta droga nie jest tak fascynująca, jak sobie wyobrażałam, zaczęłam rozglądać się za czymś innym. Zbiegło się to z powstaniem Internetu, portali literackich, na wspomnianej już Fabrici Librorum zamieściłam opowiadanie i byłam zdumiona, że podoba się nie tylko mnie. No to napisałam kolejne, a potem to już poszło 🙂
I oczywiście pytanie, od którego nie mogłam się powstrzymać: Czy ma Pani już pomysł na kolejną książkę? A jeżeli tak, to czy może Pani coś zdradzić na jej temat?
Pomysły mam, jak wspomniałam wcześniej – jest kilka naszkicowanych, jest kilka zaczętych, ale nie wiem, który wybiorę, który udźwignę, do którego już dorosłam.
Powoli wszyscy szykujemy się do świąt – może chciałaby Pani doradzić naszym czytelnikom dla kogo ,,Dziewczyna o perłowych włosach’’ na pewno będzie miłym i trafionym prezentem? 🙂
Czytałaś książkę, więc wiesz, że są tam też sceny świąteczne, choć nie jest to książka z gatunku „romantycznych opowiastek pod choinkę” takich w czerwonej okładce, z płatkami śniegu, światełkami i bombkami. Uważam jednak, że jeśli ktoś lubi dostawać pod choinkę historie z akcentami wigilijno-bożenarodzeniowymi czy sylwestrowymi, to „Dziewczyna o perłowych włosach” będzie doskonałym prezentem. Przygotowania do Świąt można znaleźć też w „Miłości pod Psią Gwiazdą” a sylwestra mamy jeszcze w „Dzikiej jabłoni”. Ale u mnie wszystkie te rzeczy opisane są trochę nietypowo.
Jednak osobiście uważam, że jeśli mamy kupować książki na prezent, to w pierwszej kolejności powinniśmy zrobić ten prezent – sobie.
A kiedy już książkę przeczytamy, dokładnie będziemy wiedzieć, której z bliskich osób spodoba się najbardziej.
Jak wyglądają Pani przygotowania do świąt? Czy jest wśród nich czas na zatopienie się w lekturze? I czy ma Pani swoje ulubione okołoświąteczne historie?
Przygotowania do świąt wyglądają trochę podobnie, jak u niektórych moich bohaterów, przynajmniej od strony kulinarnej, bo na przykład nie szalejemy z pucowaniem mieszkania na wysoki połysk, jak choćby Lucyna z „Miłości pod Psią Gwiazdą”. Ale u niej to było kompulsywne :).
Mamy stały zestaw potraw, które muszą być, bez których „wigilia nieważna” (tak uważałam będąc dzieckiem), jak na przykład kompot z suszonych owoców czy barszcz grzybowy.
Moją najukochańszą wigilijną potrawą, na którą czekałam cały rok, był makaron z makiem i miodem. Ale u teściów jadło się kutię, która okazała się smaczniejsza. I tak makaron został zdetronizowany.
Oprócz tego wypróbowuję nowe (choć tradycyjne), wigilijne smaki i jeśli coś nam się spodoba, włączamy to do wigilijnego zestawu. Na przykład dwa lata temu pierwszy raz zrobiłam staropolską zupę migdałową. Zasmakowała nam, więc była rok temu i chyba już zostanie. Tak samo śledzie według przepisu Beaty Andrzejczuk, mojej koleżanki po piórze.
Nie mamy natomiast karpia, bo nam go zwyczajnie szkoda.
Jeśli uda mi się zdobyć składniki, robię też aszure, którym kiedyś poczęstowała mnie pewna polska Tatarka. Nie jest to typowa wigilijna potrawa, ale tradycją związaną z aszure jest obdarowywanie się tym przysmakiem, więc jak najbardziej pasuje do wigilii
No i oczywiście ciasta! Najsmaczniejsze piekł mój tata, teraz ja staram się kultywować tradycję i przynajmniej jedno z tamtego zestawu upiec. Jeśli nie makowiec, to chociaż kapuśniaki do barszczu. Ale to wszystko są pracochłonne rzeczy, więc przed świętami nie ma czasu na czytanie. Dopiero w pierwsze lub drugie święto można zasiąść z książką na kanapie albo poczytać coś wspólnie. Kompot z suszu, pyszne ciasto i dobra książka – czy może być lepszy zestaw?
Najnowsze komentarze