Na wstępie recenzji muszę dodać, iż mam pewien problem z kontynuacjami. Mają to do siebie, że ciąży na nich brzemię części wcześniejszych. Nie inaczej jest z książką Richarda Phillips’a „Remedium”, która jest drugą powieścią z trylogii Projekt RHO. Gdy wychodzi część pierwsza cyklu jest to z reguły zaskoczenie. Pojawia się nieodkryty świat, nowi bohaterowie; autor ma możliwość przekazać swoje wizje i przekonać czytelnika do uczestnictwa w jego podróży. W przypadku kiedy wydawany jest kolejny tom napięcie wzrasta – czytelnicy mają swoje wymagania, oczekują od autora konkretnych rozwiązań historii, które miały swój początek w poprzednich tomach. Nieczęsto dochodzi do sytuacji, kiedy to czytelnik sam dyktuje twórcy co ten ma zawrzeć w powieści. Moim zdaniem autor poprzednią częścią poprzeczkę ustawił zdecydowanie wysoko i mimo, że jak to mówią Anglicy „nie była to moja filiżanka herbaty” to przypadła mi ona do gustu. Nie jest więc niczym dziwnym, że i od kontynuacji oczekiwałem poziomu co najmniej zbliżonego.

Pierwszym co rzuca się w oczy po wzięciu książki do ręki to okładka przedstawiająca, podobnie jak w części pierwszej, statek kosmiczny. Jest to okręt inny niż ten, który został użyty jako model na okładce „Drugiego Okrętu”. Kolejną nie do pominięcia zmianą jest objętość – książka jest zdecydowanie dłuższa. Dla jednych będzie to zdecydowanie zaleta, ponieważ będą mogli dłużej delektować się treścią oraz wraz z bohaterami przeżywać mrożące w żyłach przygody. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że te są nie byle jakie, zaś sam Richard Phillips wzniósł się tu wręcz do poziomu Lee Child’a, który w tej materii nie ma sobie równych (aczkolwiek u Phillips’a więcej mamy elementów gore i akcja jest umiejscowiona w bardziej klimatycznej scenerii). Przeciwnicy objętości nie powinni narzekać, ponieważ książkę czyta się naprawdę błyskawicznie, odczuwając przy tym syndrom tzw. kolejnego rozdziału, więc i długość tomu nie sprawia większego problemu.

W „Remedium” kontynuowana jest historia rozpoczęta w „Drugim Okręcie”. Na Ziemi kilkadziesiąt lat temu rozbiły się dwa statki kosmiczne. Jeden z nich został odnaleziony przez amerykański rząd i są na nim prowadzone badania, które mają umożliwić użycie obcej technologii w celu poprawienia jakości życia na naszej planecie. Wicedyrektorem projektu jest Donald Stephenson, który ma własny – sprzeczny z interesem ludzkości – plan wykorzystania nowej technologii. W realizacji tego przedsięwzięcia starają się mu przeszkodzić główni bohaterowie: Heather oraz bliźniacy Jennifer i Mark, którzy w okolicy Los Alamos odnajdują drugi okręt. Dzięki temu odkryciu i obcowaniu z okrętem nabywają nowe umiejętności: w przypadku Heather są to przekraczające możliwości ludzkiego umysłu matematyczne zdolności, Jennifer staje się informatycznym geniuszem, zaś Mark nabiera tężyzny fizycznej, dzięki której nic nie jest dla niego przeszkodą. Z początku traktowane jako błogosławieństwo umiejętności te z czasem stają się dla nastolatków przekleństwem, któremu będą musieli stawić czoła. Bohaterom pomagają agenci NSA, których poznaliśmy w poprzedniej części: Jack Gregory znany jako „Kosiarz” oraz Janet – jego partnerka, postrzegani jako zdrajcy, na własną rękę będą próbowali powstrzymać szalonego doktora i jego politycznych sojuszników.

Wielką zaletą „Remedium” jest wrażenie, że wszystkiego jest więcej. Mamy bardziej dynamiczną akcję, elementy science fiction, które według mnie w części pierwszej były potraktowane po macoszemu, tutaj odgrywają znacznie większą rolę. Pojawiają się nowi, ciekawi bohaterowie ubarwiający i tak już bogaty świat, w którym toczy się akcja powieści. Mówię tu między innymi o takich postaciach jak: Indianin Jim „Wysoki Niedźwiedź” Pino, pomagający zbiegłym agentom NSA, Freddy Hagerman – dziennikarz, który za cel postawił sobie ujawnienie spisku rządowego związanego z Projektem RHO oraz interesujący czarny charakter  – El Chupacabra, posiadający niezwykłe hobby i umiejętności płatny zabójca. Oprócz tego autor znacznie zmienia skalę powieści, o ile część pierwsza skupiała się głównie na wydarzeniach mających miejsce w Los Alamos, tak w kontynuacji zdecydowanie większa część akcji rozgrywa się poza miejscem zamieszkania głównych bohaterów. Autor przenosi nas do Kolumbii, zwiedzamy ośrodki badawcze w Stanach Zjednoczonych, tajne bazy wojskowe czy wioski Indian. Widzimy, że spisek, który w pierwszym tomie związany był ściśle z jednostką badawczą Donalda Stephenson’a, tutaj roztacza już coraz szersze kręgi i nie omija również ludzi rezydujących w Białym Domu. Jest to zabieg, który mi osobiście się podoba, gdyż dzięki niemu można odnieść wrażenie, że świat powieści żyje i jest wielowymiarowy.

Podobnie jak w „Drugim Okręcie” akcję obserwujemy z wielu perspektyw. Wydarzenia, w których biorą udział bohaterowie, stopniowo prowadzą nas do wielkiego finału. W recenzji pierwszej książki zwróciłem uwagę, że zakończenie pozostawiało wiele do życzenia, było nie dość dynamiczne oraz nie czuło się jego ostateczności. Pozostawiało duży niedosyt. W „Remedium” nie miałem takiego wrażenia. Autor prowadził narrację w sposób właściwy, napięcie rosło tam gdzie miało się to dziać, zaś sam finał był według mnie pełniejszy, lepszy, nie udzielił odpowiedzi na liczne pytania, dzięki czemu z niecierpliwością czekam na  dalsze losy bohaterów.

Książka „Remedium” ma też kilka wad, o których chciałbym pokrótce powiedzieć. Jedną z nich jest – tak jak w poprzednim tomie – przewidywalność. Czytelnik jest w stanie domyśleć się dalszych losów bohaterów bez większych starań. Nie odpowiada mi również limit szczęścia, którymi obdarzeni są nasi młodzi bohaterowie. Wydawać by się mogło, że nawet kiedy autor próbuje rzucić im kłodę pod nogi, ta dziwnym zbiegiem okoliczności okazuje się być pluszowym misiem, który co najwyżej ryknie z zainstalowanego w brzuszku głośniczka. Może jest to tylko moje odczucie, ale czasem za łatwo przychodzą bohaterom pewne rozwiązania oraz wszystko układa się po ich myśli. Kolejnym minusem jest przeniesienie głównego wątku akcji z Heather, Jennifer i Marka na pozostałych bohaterów. Odniosłem w pewnym momencie wrażenie, że zniknęli oni z kart powieści, a ich rola jest sprowadzona do minimum. Dlatego też dla tych, którzy oczekiwali większej obecności młodych, odsunięcie ich trochę na boczny tor będzie rozczarowaniem. Jednakże dla mnie jest to wada dyskusyjna, ponieważ w tych krótkich momentach kiedy się już pojawiali, byli irytujący. W recenzji części pierwszej pochwaliłem to, że autor opisał bohaterów jako życiowych nastolatków, borykających się z problemami okresu dojrzewania – dawało to wrażenie autentyczności. W „Remedium” ich zachowanie nadal jest nie do końca logiczne oraz wręcz głupie, co na dłuższą metę jest uciążliwe. Jest to właśnie ta sytuacja, o której pisałem w pierwszym zdaniu recenzji: to co odpowiada nam w pierwszym tomie cyklu, w dalszych częściach może okazać się trudne do zaakceptowania.

Kontynuację książki Richarda Phillips’a mogę z czystym sumieniem polecić tym, którym podobała się część pierwsza. Mamy tutaj więcej akcji, ciekawych nowych bohaterów oraz inną skalę wydarzeń. Autor wykorzystał to co było najlepsze w części pierwszej, dodał trochę nowych pomysłów, dzięki czemu stworzył książkę, którą naprawdę przyjemnie się czyta. Nie ustrzegł się jednak kilku drobnych potknięć, które w ogólnym rozrachunku nie wpływają, aż tak bardzo na odbiór jego powieści. Miejmy nadzieję, że wydawnictwo Fabryka Słów stanie na wysokości zadania i kolejny tom otrzymamy równie szybko jak szybko zmienia się akcja w świecie Projektu RHO. Tego sobie i Wam życzę.

Ocena: 8/10

Ariel Agaciński

Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.