Schematyczności trudno uniknąć, a niektórzy autorzy wręcz świadomie sięgają po znane i lubiane przez czytelników elementy i motywy, wiedząc, że to właśnie dzięki nim mają szansę zyskać grono wiernych czytelników. Osobiście jednak wolę, gdy autor decyduje się na wyśmiewanie przyjętych wzorców i szablonów. I tak w poszukiwaniu takich dzieł trafiłam  na komiks w iście mangowej oprawie, autorstwa trzech Polek: Ilony Myszkowskiej – znanej jako Kobieta-Ślimak, Janiny „Niny” Grzegorzek i odpowiedzialnej za rysunki Katarzyny „Dranki” Stasiowskiej. Z przyjemnością przedstawiam pierwszy tom Kawaii Scotland i od razu uprzedzam: podczas lektury grążą wam niepohamowane wybuchy śmiechu. Bądźcie na to gotowi!

Kawaii Scotland, jak nietrudno wywnioskować z tytułu przenosi czytelnika na zielone błonie Szkocji, tyle, że nie tej, którą znamy, a Szkocji, z odległej przyszłości, która wyzwoliła się spod jarzma równouprawnienia, gender i sprawiedliwości społecznej oraz co ważniejsze Szkocji, w której kobiety stały się wyłącznie legendarnymi stworami, którymi straszy się małych Szkotów. Tym sposobem, poznajemy Szkocję, która stała się dumnym krajem zamieszkałym przez samych mężczyzn, gdzie kultywuje się iście męskie wartości i tradycje, jak przykładowo: zarost (prawdziwy Szkot szczyci się buja brodą i owłosioną klatą!), wypas owiec, rzut kłodą czy gra na dudach.

Brzmi absurdalnie? Więc lepiej przygotujcie się na więcej, ponieważ to zaledwie wstęp do historii pozbawionej logiki, w której absurdalny humor wylewa się hektolitrami z każdej strony. Autorki bowiem postanowiły sobie za punkt honoru (honor jest dla Szkota równie ważny co zarost!) wywrócenie do góry nogami typowych dla mang shoujo motywów, a stworzenie odpowiedniego dla ich historii tła jest zaledwie przedsmakiem tego co czeka czytelnika.

Historia opiera na miłosnych podbojach Ukechana, który od pierwszego wejrzenia zakochał się w nowym uczniu imieniem Semesenpai. Dla osób bardziej obeznanych z mangowym słownictwem w tym momencie widoczne staje się, że już na wstępie autorki zdradzają, że bohaterowie będą razem (najprościej ujmując „uke” oznacza osobę pełniącą rolę kobiety, w związku dwóch mężczyzn, a „seme” to osoba dominująca – prawdziwie męski mężczyzna).  Tym samym burzą pierwszy ze stereotypów szkolnych romansów, gdzie czytelnicy z pozoru są trzymani w niepewności: Czy głównym bohaterom się uda? Czy będą razem?. Bądźmy jednak ze sobą szczerzy, gdy sięgamy po shoujo w 99% przypadkach i tak wiemy, że głowni bohaterowie będą razem. Autorki Kawaii Scotland nie bawiły się więc w sztuczne budowanie napięcia, przechodząc od razu do tego co najważniejsze.

Czyli wspominanego już na wstępie wyśmiewania schematów. Bo jak tu nie szczerzyć, się jak głupi do sera, widząc bandę owłosionych Szkotów, którym podwiewa przykrótkie spódniczki? Czy słodko-naiwnego głównego bohatera, zachowującego się jak roztrzepana panienka, którego największym problemem jest brak zarostu na klacie? Nie przemawia to do Was? Uwierzcie mi zmienicie, zdanie już po lekturze pierwszych stron mangi. Nie sposób się nie śmiać podczas lektury.

Poza lekką, przyjemną, pełną słodyczy i przezabawną historią na Kawaii Scotland składa się również piękna i równie słodka co fabuła kreska. Przyznam szczerze, że to najładniejszy mangowy twór polskiego autorstwa z jakim miałam do czynienia.

Kawaii Scotland zostało wydane pod szyldem wydawnictwa Gindie. Tomik opatrzony jest w obwolutę, a na końcu mangi można znaleźć kilka dodatków, w postaci szkiców postaci, dodatkowych komiksów oraz noty od autorek, z których między innymi można dowiedzieć się jak wyglądały początki miłosnej historii Szkotów. Warto także dodać, że w sklepie wydawnictwa można kupić przeurocze dodatki związane z serią.

Kawaii Scotland to pozycja obok której nie sposób przejść obojętnie. Niezależnie od tego czy przepadacie za mangową kreską, czy w ogóle komiksami, jest to tytułu po który uważam powinien sięgnąć każdy miłośnik absurdalnego humoru. Sama z niecierpliwością wypatruję dalszych losów zwariowanych Szkotów, pewna, że czeka mnie jeszcze więcej dobrej zabawy.

Ocena: 10/10

Sara Glanc