Była sobie taka autorka (a właściwie ałtorka) Marta Kisiel – o niezdrowym pociągu do koloru różowego, niebanalnym humorze, romantycznej duszy. Wydała ci ona wyrok. Wyrok ten brzmi Dożywocie. Kto bowiem przeczyta jej dzieło już do końca życia go nie zapomni!

Czym jest dożywocie? Otóż jest ono wtedy gdy ktoś otrzymuje nieruchomość (dom, mieszkanie), a w zamian za to zobowiązuje się opiekować do końca życia jego mieszkańcami, tzw. dożywotnikami. Tym szczęściarzem został niespodziewanie (dzięki działaniu Siły Wyższej) Konrad Romańczuk, który po krewnym, którego nawet nie znał, dostał w spadku dom właśnie z takimi dożywotnikami. Lichotka – bo tak nazywa się owo gotyckie domostwo rodem z kiepskich filmów grozy – miała być dla niego okazją ucieczki na spokojną wieś, gdzie mógłby przestać myśleć o złamanym sercu i dokończyć Dzieło Życia (czytaj: książkę). Tymczasem wszystko okazuje się nie być takie różowe (poza królikiem). Wszystko ze względu na to, jakich lokatorów kryje Lichotka. Mamy tu bowiem Licha – anioła stróża z uczuleniem na pierze za to świetnie dziergającego bamboszki i mającego obsesyjną manię sprzątania, nieszczęsnego panicza Szczęsnego – seryjnego samobójcę i romantycznego poetę (tudzież wierszokletę) w jednym, w piwnicy zagnieździł się Przedwieczny – potwór z głębin odwiecznego ZUA o uroczym imieniu Krakers, który rządzi niepodzielnie w kuchni (faworki! ciasteczka!), cztery utopce pchające się do łazienki, Zmora czyli kotka o ostrych pazurach i mocnym charakterze, a wkrótce dołącza do nich różowy Rudolf Valentino – skrywający pewną tajemnicę królik! A żeby Konrad nie został z tym całym inwentarzem sam do pomocy dostał Szymona Kusego, który to wpada pomagać w Lichotce i stara się pomóc przystosować do nowej sytuacji młodemu literatowi, do którego powoli dociera, że o upragnionej ciszy i spokoju to on może zapomnieć.

Sam spis tego dobrodziejstwa powinien wystarczyć do rekomendacji książki. Zwłaszcza, że ałtorka sama się przyznaje, że fabułę odkryła dopiero przy drugiej książce. Co potwierdzam – Dożywocie czegoś takiego nie posiada. Co nie zmienia faktu, że jak już się zacznie czytać, nie można się oderwać aż do samego końca. Po prostu nie. No bo trafi Kondzia w końcu szlag z powodu panicza? Czy Szczęsny po etapach werteryzmu, bajronizmu, a nawet gotyku zajmie się teraz myślą pozytywistyczną bądź popełni kolejne samobójstwo (zawsze lepsze niż poetycka prostytucja)? Czy Carmilla Jakiełłek agentka naszego literata (tego żywego) okaże się gorszą plagą niż dożywotnicy i wyssie z niego w końcu to Dzieło Życia? Mimo nadprzyrodzonych lokatorów Konrad jest jednak tylko po prostu człowiekiem, który tak jak każdy z nas po prostu stara się żyć jak najlepiej.

Jak nietrudno się domyśleć największą zaletą książki jest jej humor. Stąd ostrzeżenie: nie czytać w miejscach publicznych, bo grozi to chichotaniem i wybuchami śmiechu. Język jest niesamowity, bardzo obrazowy, pełen niebanalnych porównań i odniesień. Podziwiam ałtorkę zwłaszcza za styl mówienia panicza, Mickiewicz może się przy nim schować! W tym wypadku trzeba było wysilić umysł i przypomnieć sobie szkolną wiedzę dotyczącą romantyzmu, gdyż w ten sposób można było wychwycić wiele powiązań do polskiej, ale i europejskiej literatury. Żeby jednak nie było, nawiązania do popkultury również są.

Natrafiając na tą książkę jednocześnie złorzeczyłam, że tak późno ją poznałam jak i cieszyłam się – mogąc od razu sięgnąć po drugi tom! Teraz nastała czarna rozpacz w (nie)cierpliwym oczekiwaniu na kolejne dzieło ałtorki. Za wydanie, a właściwie wznowienie (pierwsza edycja jest dosłownie białym krukiem) należy dziękować wydawnictwu Uroboros. Okładka i ilustracje wewnątrz są klimatyczne, choć karykaturalne, bardzo pasują do treści.

Książkę mogę polecić każdemu fanowi absurdalnego humoru, literackich nawiązań, romantycznym duszom i wielbicielom aniołów. Gdzie są moje różowe bamboszki ja się pytam? I czy ktoś wie jak się przyzywa odwieczne Zło? Głodna jestem…

Alleluja! Apsik!

Ocena: 10/10

Magdalena Ostrowska