Przedstawiamy nowość od wydawnictwa Jaguar: Złotowidząca Księga Pierwsza: Ucieczka autorstwa Rae Carson. Książka dostępna już w sprzedaży.

Jeśli chodzi o złoto, nie możesz zaufać nikomu.
Kalifornia i gorączka złota.
Młoda dziewczyna obdarzona potężną niebezpieczną mocą.

Lee Westfall ma kochającą rodzinę, ciepły dom i wiernego konia. Ma najlepszego przyjaciela, który, być może, marzy, by stać się dla niej kimś więcej…

Ma też tajemnicę.

Lee wyczuwa złoto w otaczającym ją świecie. Żyły kruszcu głęboko w ziemi i małe grudki w strumieniu, nawet złoty pył pod paznokciami. Dzięki niej rodzina ma zapewniony byt nawet w najcięższe zimy. Ale do czego może się posunąć ktoś, kto zapragnie władzy nad złotowidzącą dziewczyną?  Do wszystkiego. Do najgorszego. Nawet do morderstwa.

Kiedy wszystko, co drogie jej sercu, legnie w gruzach, Lee ruszy do Kalifornii, w której niedawno odkryto złoto. Być może tam będzie mogła być sobą. Pod warunkiem, że przetrwa podróż…

Zapraszamy również do lektury fragmentu książki:

    Nad wzgórzami pada strzał, cichy, odległy. Minutę później jeszcze jeden. Ktoś pewnie poluje. Życzę mu szczęścia.
Kiedy moim oczom ukazuje się strumyk o oblodzonych brzegach i wąska dróżka, która prowadzi do domu, dochodzę do wniosku, że nie ma wyjścia, muszę o wszystkim porozmawiać z mamą i tatkiem. Ukrywamy różne rzeczy przed obcymi, ale nie przed sobą.
Peonia rzuca łbem, jakby wyczuwała moje myśli. Nie, to zagajnik działa jej na nerwy, jest za cichy, za nieruchomy.
– Wszystko będzie dobrze, kochana – mówię. Mój głos niesie się pustym echem.
Pomiędzy bezlistnymi drzewami widać już naszą ziemię. Już zawracam Peonię do szopy, kiedy coś przykuwa moją uwagę.
Męski but. Znoszony, pomarszczony, sam jeden, ciśnięty na śnieżną zaspę przy ganku.
– Tatko? – szepczę i nieruchomieję na dwa uderzenia serca.
Zeskakuję z ławki, moja spódnica zahacza o szprychy, wyrywam ją, biegnę do domu. Ale już wkrótce osuwam się na kolana, zginam wpół, oddycham z trudem.
Bo tatko leży na wznak na schodach na werandzie, z szeroko rozrzuconymi nogami, bosy. Pod jego głową widnieje czerwona kałuża, krew spływa na stopnie. Szeroko otwartymi oczami wpatruje się w niebo, a nad nimi, na czole bielszym niż śnieg, widnieje, jak trzecie oko, ciemna dziura po kuli.
– Mama! – krzyczę raz za razem. Nie mogę oderwać wzroku od twarzy tatka. Wydaje się zaskoczony. I żywy, nie licząc tego nieruchomego spojrzenia.
Dlaczego mama nie odpowiada?
Nagle świat znowu się porusza. Osuwam się na poręcz.
Dwa strzały. Słyszałam dwa strzały.
– Mama – szepczę.
Biegnę. Biegnę przez salonik, pokój rodziców, kuchnię, w której jeszcze panuje bałagan po kolacji. Na piętro, tam gdzie sypiam, i z powrotem na dół.
Ale mamy nigdzie nie ma, a dom jest tak pusty, że ściska mi się serce.
Cały czas wołam ją po imieniu. Wybiegam na zewnątrz, walę w drzwi wychodka, zaglądam do szopy, biegnę przez nasz malutki strumyk, wbiegam do brzoskwiniowego sadu.
Pod drzewami zatrzymuję się gwałtownie. Świat jest nagle pusty i cichy. Za cichy, jakby nawet drzewa musiały na chwilę ucichnąć i posmutnieć. Może to i dobrze; powinnam przestać panikować i zacząć myśleć. „Mądra z ciebie dziewczyna, Lee”, powtarza zawsze tatko, zwłaszcza kiedy głowię się nad algebrą. „Dasz radę”.
Otulam się ramionami dla ochrony przed zimnem i strachem. Zamykam oczy, koncentruję się, obracam wkoło, jak igła kompasu. Złoto wzywa mnie od północy, za sadem, z miejsca, w którym zaczęliśmy z papą pracować, zanim spadł śnieg. O wiele cichszy, jakby z oddali, jest głos, którego szukam; hymn czystości, gula słodyczy w moim gardle. Grudka albo, taką mam nadzieję, medalion mamy.
Od strony szopy. Ale przecież już tam byłam. Czego nie zauważyłam?
Gula słodyczy każe mi wracać między drzewami brzoskwiniowymi o nagich gałęziach, przez lodowaty strumyk. Wrażenie nabiera intensywności, w miarę jak jestem coraz bliżej. Nie płynie z wnętrza szopy, tylko zza budynku, zza kurnika, od strony sterty drewna.
Ziemia przy kurniku jest zasłana piórami; coś tak bardzo przeraziło biedne ptaki, że aż ich pióra wydostały się przez otwory w ścianach. Słodycz w moim gardle przeradza się w gorycz. Z trudem robię kolejne kroki.
I tam ją znajduję; siedzi oparta o stertę drewna, z nogami wyciągniętymi przed siebie, ze spódnicą zadartą tak wysoko, że widzę skraj szarej pończochy nad cholewką buta. Medalion, który mnie do niej doprowadził, spoczywa na jej piersi powyżej serca, mieni się w słońcu. Krew spływa aż poniżej talii. Dostała w brzuch.
Trzepocze powiekami, kiedy podchodzę bliżej, i wyciąga do mnie rękę.
– Leah – szepcze. – Moja śliczna dziewczynka.
Podbiegam do niej, chwytam za rękę.
– Pojadę po doktora – mówię. – Trzymaj się. – Chcę się odsunąć, ale trzyma mnie mocno, choć wzrok ma tak mętny, że wydaje się, że koncentruje się na mnie nie dłużej, niż trwa dotyk motyla.
– Moja silna dziewczynka. Silna, doskonała…
– Kto ci to zrobił? – Łzy palą mnie w oczy.
Głowa opada jej w moją stronę, jakby ten ruch pozwolił jej patrzeć tam, gdzie uciekają oczy.
– Zaufaj komuś. Nie można być tak samotnym, jak my byliśmy. Nie mieliśmy z tatkiem racji… – Mówi coraz ciszej.
– Mama?
– Uciekaj, Lee. Uciekaj…
Podbródek opada jej na piersi, nie mówi już nic więcej.