Na powrót Daimona Freya długo trzeba było czekać, między premierą Siewcy wiatru, a pierwszym tomem Zbieracza burz minęło bowiem sześć lat. Jaki był ten długo oczekiwany powrót Anioła Zniszczenia? I czym tym razem zaskoczyła czytelników autorka Zastępów anielskich? Serdecznie zapraszam do lektury recenzji obu części Zbieracza burz.

Daimon Frey powraca z nowym zadaniem od Pana. Moc Burzyciela Światów podobnie została obudzona, a tym razem wycelowana została ona w Ziemię. Jednak poza samym Daimonem nikt nie wierzy, by Bóg mógł wydać rozkaz zniszczenia ukochanych przez Niego ludzi i bardziej są skłonni uwierzyć iż Anioła Zagłady opęta Cień bądź postradał on zmysły. A może jedno i drugie? Czy anioł wykona powierzone mu zadanie, targany wątpliwościami, mając dawnych przyjaciół, Niebo i Piekło przeciwko sobie?

W Siewcy wiatru Daimon zdołał pokonać Cień i wycofał się poza obręb Królestwa z dala od zasięgu wzroku swoich współbraci, gdzie topił gniew w alkoholu i nielegalnych walkach. Pan jednak nie zapomniał o swoim wybrańcu i nakazuje mu dokonać zagłady ludzkości i Ziemi. Choć w Zbieraczu burz nie można narzekać na ilość akcji, to jednak autorka wyraźnie skupia się na ukazaniu relacji między bohaterami, poświęcając im najwięcej uwagi. Do wielu z nich dotrze fakt iż niekoniecznie należy oceniać swoich braci na podstawie ich urodzenia czy pozycji jakiej zajmują, a także zyskają nieco inne spojrzenie na siebie samych i role jakie pełnią, czy to w Królestwie, czy Głębi. Wiele postaci się rozwija, bohaterowie do tej pory drugoplanowi zyskują na znaczeniu. Nie zabraknie też rzecz jasna nowych twarzy.

Zarówno pierwszy jak i drugi tom Zbieracza posiadają swoje wady i zalety, a to czy spodobają się nam kolejne przygody Daimona jest kwestią indywidualną. Osobiście nie mogłam stłumić rozczarowania podczas lektury, bo choć nadal jest to kawał dobrej fantastyki, to jednak nie dorównuje on poziomowi, który znam z lektury Żaren niebios i Siewcy wiatru. Zdecydowanie zabrakło tu tego czegoś, co sprawiało, że od lektury nie można było się oderwać, jak miało to miejsce we wcześniejszych tomach. Na plus należy jednak zaliczyć fakt iż Zbieracza burz można spokojnie czytać bez znajomości poprzednich części cyklu.

Podstawową różnicą, która jest widoczna w wydaniu Zbieracza burz to podział książki na dwa tomy. Osobiście nieszczególnie przypadło mi to do gustu i wolałabym otrzymać grubsze jednotomowe wydanie, trzeba jednak cieszyć się z tego co mamy. Okładki obu tomów witają czytelnika mieszaniną czerni i czerwieni, a wewnątrz książek można znaleźć ilustracje autorstwa Daniela Grzeszkiewicza, które są równie klimatyczne i miłe dla oka, co te prezentowane w poprzednich tomach autorstwa Grzegorza Krysińskiego.

Zbieracz burz niestety wypada słabiej niż poprzednie tomy serii. Nie oznacza to jednak, że nie warto sięgnąć po oba tomy. Z pewnością zostaną one docenione przez fanów nie tylko samego cyklu, ale także twórczości Mai Lidii Kossakowskiej.

Ocena: 8/10

Sara Glanc