W dniu premiery Projektu królowa autorstwa Dominiki Rosik. serdecznie zapraszamy do lektury trzeciego i ostatniego fragmentu książki i rzecz jasna zachęcamy do sięgnięcia po tytuł, by przekonać się co wydarzyło się dalej 😉

Najpierw słyszę szum wodospadu, szelest powiewających liści, odgłosy życia w rozkwicie lata. Stojąc na granicy snu, prostuję ręce nad głową, żeby przedłużyć stan nieświadomości. Dopiero
sztuczne, intensywne światło rozbudza moją czujność. W domu nie używam oślepiających żarówek, a łagodny, piaskowosrebrny blask lamp zawsze przywodzi na myśl niebo usiane gwiazdami.

Siadam na łóżku i masuję palcami skronie, próbując złagodzić narastający ból głowy, który po chwili zasnuwa moje oczy cieniem. Nagle wszystkie barwy przestają być widoczne i zlewają się w czerń, jakbym zbyt długo patrzyła w słońce. Kilkukrotnie mrużę oczy, żeby odzyskać ostrość widzenia, po czym rozglądam się po pomieszczeniu, zastanawiając się, gdzie jestem oraz jakim cudem się tu znalazłam. Zsuwając ociężałe nogi z łóżka, podpieram się rękami o stojący obok stolik, w razie gdybym miała zemdleć, i z utęsknieniem wpatruję się w szklankę z wodą. Z powodu palącej suchości w ustach ignoruję głos szepczący mi do ucha, że do wody dosypano leków, za których pomocą ktoś mnie otumani, powodując kolejną utratę przytomności, i piję łapczywie, zaspokajając pragnienie. Nareszcie łatwiej mi się oddycha, a kolory powracają. Tym razem spokojniej, chcąc uniknąć kolejnych zawrotów głowy, skupiam wzrok na obcej przestrzeni wokół. Znajduję się w pokoju mającym nie więcej niż dziesięć metrów kwadratowych. Choć pomieszczenie jest malutkie, zrobiono wszystko, żeby maksymalnie zagospodarować jego przestrzeń. Poza łóżkiem, wzdłuż ściany ustawiono stolik, fotel oraz sięgający sufi tu regał z książkami. Podchodzę bliżej, przyglądając się tytułom na grzbietach czerwonych, zielonych oraz czarnych okładek i dochodząc do wniosku: ktoś najwyraźniej uznał, że niewiele jest mi potrzebne do życia. Spoglądając w bok, zauważam prostokątną walizkę ze złotym zamkiem. Pamiętam, jak kupowałam ją z mamą — wtedy, gdy po raz pierwszy od wielu miesięcy wyszła z pokoju, uwalniając się od swoich łez. Jej oczy świeciły radością, chciała żyć. Tamten dzień powraca do mnie za każdym razem, gdy stracę czujność. Kręcę głową, próbując zająć myśli czymś innym i zrzucić z siebie przeszłość. Często to robię i zajmuje mi to coraz mniej czasu. Niekiedy jedynie kilka minut wystarczy, żeby zapomnieć.

Klękam na podłodze, przesuwając boczny zamek walizki, i odchylam wieko, wpatrując się w niedbale poskładane rzeczy. W środku leżą ciuchy, wśród których zauważam jedną sukienkę, kosmetyki, kilka powieści, które w ostatnim czasie zamierzałam przeczytać, oraz rozładowana komórka.

Żadnych dowodów mojej prawdziwej tożsamości.

Kątem oka spoglądam za okno. Zniżające się ku horyzontowi słońce rozświetla płatki białych oleandrów oraz różowych bugenwilli. Kwiaty smętnie poruszają się na wietrze, jak gdyby dostosowywały się do uczuć osoby, która na nie patrzy. W oddali rozpościerają się rzędy rozległych winnic usytuowanych u stóp zbocza, a zielone, dojrzałe kulki winogron wydają się nabrzmiałe od słońca. Tam, skąd pochodzę, nie ma winnic ani wielobarwnych, krzykliwych kompozycji kwiatowych. Są tulipany, róże i drewniana weranda z ławeczką.

Na próżno podchodzę do okna, które okazuje się jedynie hologramem imitującym rzeczywistość. Pod moim dotykiem dźwięki wieczoru cichną. Nie jestem osobą łatwo wpadającą w przestrach, więc pocieram dłonią ścianę, którą wzięłam za okno, i po chwili obraz ogrodu powraca, a gdy znów dotykam — wszystko znika. Kilka razy powtarzam tę czynność, bowiem lubię wiedzieć, że nie popadam w obłęd. Spędzając kilka lat z osobą na krawędzi życia, zaczynasz się obawiać, że bierzesz iluzję za rzeczywistość. Słyszałam, że to jest możliwe — próbujesz pomóc, a sam wpadasz w wir cudzych urojeń. Trudno polemizować z negowaniem prawdy, udawaniem, że to się nie wydarzyło, patrzeć na kogoś, kogo się kocha, ze świadomością, że tak samo pragniesz w to wszystko uwierzyć. Czasami chcemy pochwycić nieosiągalne.