Coraz bliżej premiery Podróżniczki! Z tej okazji mamy dla Was pierwszy fragment książki – serdecznie zapraszamy do lektury!

Książka dostępna w przedsprzedaży w Empiku:
http://www.empik.com/podrozniczka-dayton-arwen-elys,p1144723864,ksiazka-p

“Podróżniczka”
Arwen Elys Dayton
Wydawnictwo Uroboros

ROZDZIAŁ 1

QUIN

– Shinobu? – odezwała się Quin, gdy zobaczyła, że się poruszył. – Obudziłeś się?

– Chyba tak – odrzekł powoli.

Shinobu MacBain mówił głosem ochrypłym i półprzytomnym, ale uniósł głowę i spojrzał na Quin. Poruszył się po raz pierwszy od kilku godzin i dziewczyna poczuła ulgę, widząc, że odzyskał przytomność.

Ostrożnie wsunęła do kieszeni kurtki oprawny w skórę tom, który dotąd ściskała w dłoniach i przeszła przez pogrążony w półmroku pokój szpitalny do Shinobu leżącego na łóżku, które wydawało się za krótkie dla kogoś tak wysokiego.

Nawet w przyćmionym świetle dostrzegała poparzenia na jego obydwu policzkach. Niemal już się zagoiły, a gęste, ciemnorude włosy chłopca odrosły – ale Quin wciąż pamiętała, jak były przypalone i zlepione zaschniętą krwią, gdy pielęgniarka goliła Shinobu głowę przed operacją.

– Cześć – powiedziała, kucając przy łóżku.  – Dobrze widzieć cię znów przytomnego.

Spróbował się uśmiechnąć, lecz skończyło się to grymasem bólu.

– Dobrze być przytomnym… tyle tylko, że boli mnie każda część ciała.

– No cóż, niczego nie robisz na pół gwizdka, co? – powiedziała, opierając podbródek na poręczy łóżka. – Pomożesz mi, nawet gdyby to wymagało skoczenia z budynku, rozbicia statku powietrznego i bycia rozerwanym na dwoje.

– Skoczyłaś razem ze mną z tamtego wieżowca – przypomniał głosem wciąż jeszcze zaspanym.

– Byliśmy ze sobą związani, więc nie miałam wyboru – odparła, zdobywając się na uśmiech, chociaż wspomnienie tamtego skoku nadal budziło w niej przerażenie.

Shinobu spędził w londyńskim szpitalu dwa tygodnie. Trafił tam bliski śmierci – Quin przywiozła go karetką po tym, jak stoczyli walkę na Obieżyświacie, a później statek rozbił się w Hyde Parku. Odtąd nie opuszczała jego szpitalnego pokoju, przechadzając się nerwowo, siedząc na niewygodnym fotelu i sypiając w nim. Kilka dni temu o północy wypadły jej siedemnaste urodziny, gdy akurat krążyła pomiędzy łóżkiem Shinobu a oknem.

Za wezgłowiem popiskiwały i warkotały szpitalne monitory kontrolujące stan organizmu chłopca; przez ich ekrany nieustannie wędrowały świetlne wykresy. W ciągu minionych dni Quin przywykła do tego widoku i dźwięków.

Podciągnęła koszulę chłopca i popatrzyła na głęboką szramę biegnącą wzdłuż prawej strony jego brzucha. Ta niemal śmiertelna rana, którą zadał mu ojciec Quin, Briac Kincaid, zagoiła się w bolesną bliznę długości kilkunastu centymetrów. Lekarze starannie zszyli ranę i powiedzieli, że z czasem może całkowicie zniknąć, ale teraz była nadal zaogniona i sądząc z wyrazu twarzy Shinobu, sprawiała mu straszliwy ból przy każdym ruchu.

Oprócz tej rany i poparzeń na twarzy Shinobu trafił do szpitala z paskudnym złamaniem nogi i kilkoma pękniętymi żebrami. Lekarze obficie przemyli obrażenia płynem powodującym rekonstrukcję komórek tkankowych, co przyspieszyło proces gojenia, który jednak miał jedną wadę: był dość bolesny.

Dziewczyna delikatnie musnęła palcami nabrzmiałą skórę w okolicy rany od miecza, a Shinobu chwycił jej dłoń.

– Quin, nie rób tego, bo to mnie przymula. Chcę, żeby doktor usunął te środki usypiające. Nie chcę stale spać.

Aby wspomóc szybkie gojenie się ran, chłopcu wszczepiono pod skórę w okolicy najcięższych obrażeń zbiorniczki ze środkiem przeciwbólowym. Jeżeli ból stawał się zbyt silny, jeżeli Shinobu zbyt gwałtownie się poruszył albo gdy ktoś bezpośrednio przycisnął zbiorniczki, uwalniały one płynny narkotyk sprawiający zazwyczaj, że chłopiec tracił świadomość. Właśnie wskutek tego Shinobu przez minione dwa tygodnie był przeważnie nieprzytomny. Ta obecna krótka rozmowa była już jednym z najdłuższych okresów, w jakich chłopiec zachowywał świadomość, i Quin uznała to za dobry znak. Lekarze uprzedzili ją, że proces rekonwalescencji Shinobu będzie przebiegał właśnie w taki sposób – początkowo powoli, a potem gwałtownie przyspieszy.

– Teraz nagle masz coś przeciwko narkotykom? – spytała żartobliwym tonem. W trakcie pobytu w Hongkongu Shinobu chętnie brał zakazane substancje odurzające i dopiero całkiem niedawno zerwał z tym nałogiem. – Dzisiejszej nocy wciąż mnie zaskakujesz, Shinobu MacBain.

Nie roześmiał się, zapewne dlatego, że to sprawiłoby mu ból, ale przyciągnął ją bliżej do siebie tą ręką, w której nie miał wkłutej kroplówki dożylnej. Quin położyła się ostrożnie na wąskim łóżku i odruchowo omiotła wzrokiem pokój. Pomieszczenie było obszerne, ale skąpo umeblowane – znajdowały się tu tylko łóżko, aparatura medyczna i fotel, w którym Quin spędziła minione dwa tygodnie. Spojrzenie dziewczyny zatrzymało się na wielkim oknie nad fotelem. Pokój mieścił się na jednym z górnych pięter szpitala i za szklaną szybą rozpościerała się nocna panorama Londynu.

W oddali widniał Hyde Park; nad pękniętym kadłubem Obieżyświata nadal paliły się światła awaryjne.

Shinobu przycisnął ramię do ramienia Quin i znowu ją przytulił. Przypomniała sobie o dzienniku w swojej kieszeni. Być może chłopiec był już wystarczająco przytomny, by go obejrzeć.

Szepnął:

– Skoro już się ocknąłem, chcę pomówić z tobą o kilku sprawach. Tam na statku mnie pocałowałaś.

– Sądziłam, że to ty pocałowałeś mnie – odrzekła nieco przekornie.

– To prawda – wyszeptał z powagą.

Tamten pocałunek… Quin setki razy odtwarzała go w pamięci. Gdy Obieżyświat spadał, wirując koszmarnie, pocałowali się i objęli, i to wydawało się w ł a ś c i w e. W dzieciństwie byli ze sobą tak blisko. Nie zmieniło się to także później, w trakcie ich szkolenia na Poszukiwaczy, nawet kiedy w szkockiej posiadłości zjawił się John i dramatycznie wpłynął na bieg ich losów. Jednak dopiero gdy spotkali się ponownie w Hongkongu, starsi i odmienieni, Quin ujrzała Shinobu takiego, jakim naprawdę był – nie tylko jako najlepszego przyjaciela, ale jej drugą połowę.

– Czyż to nie nazbyt dziwne, my dwoje razem? – spytała, zanim zdołała się powstrzymać; nie czuła się pewnie na tym nowym, nieznanym terytorium ich wzajemnej intymności.

– Rzeczywiście to bardzo dziwne – odrzekł bez wahania. Quin zupełnie nie spodobała się ta odpowiedź, ale zanim zdążyła zareagować, Shinobu przyciągnął jej rękę do swojej piersi, ucałował i szepnął: – Od tak dawna pragnąłem być z tobą, a teraz to się spełniło.

Te słowa i dotyk jego dłoni napełniły Quin ciepłem.

– Ale… te wszystkie dziewczyny w Corrickmore… – powiedziała.

W życiu Shinobu zawsze było mnóstwo dziewczyn. Nigdy nie sprawiał wrażenia, że czeka właśnie na nią.

– Miałem nadzieję, że będziesz zazdrosna o te dziewczyny, lecz ty nigdy nie zwracałaś na to uwagi – odparł. Nie powiedział tego z goryczą; po prostu otwierał przed nią serce. – Zależało ci tylko na Johnie.

– Ale ty i tak troszczyłeś się o mnie – odrzekła łagodnie. – Kiedy John zaatakował posiadłość… i w Hongkongu… i na Obieżyświacie. Zawsze się mną opiekowałeś.

– Ponieważ jesteś moja – wyszeptał w odpowiedzi.

Zerknęła na jego twarz i ujrzała zakwitający na niej senny uśmiech. Shinobu przysunął jej rękę bliżej do swego serca i przytrzymał ją tam. Quin odwróciła się ku niemu na łóżku i pomyślała, że być może pora znów go pocałować…

– Au! – jęknął cicho.

– Co się stało? Czy ja…?

– To coś… przy twoim biodrze.

– Przepraszam! To athamen.

Odsunęła się szybko od Shinobu i wyjęła z ukrytego schowka przy wszywanym pasku kamienny sztylet, który przed chwilą mocno uciskał kość biodrową chłopca.

– Och, a więc jest tutaj – powiedział Shinobu i wyjął jej z rąk to starożytne narzędzie. – Kiedy leżałem tu na wpół przytomny, często o nim myślałem… albo może śniłem.

Athamen miał długość niemal jej przedramienia i pomimo swego kształtu sztyletu był całkiem tępy. Jego cylindryczna rękojeść składała się z licznych pierścieni ułożonych płasko jeden na drugim, wykonanych z tego samego jasnego kamienia. Ten szczególny athamen należał do Sędziów. Młoda Sędzia wręczyła go Quin po katastrofie Obieżyświata. Różnił się w pewien sposób od innych athamenów, jakie Quin i Shinobu widywali w trakcie swojego szkolenia na Poszukiwaczy; był delikatniejszy, a także bardziej skomplikowany.

Shinobu z wyćwiczoną łatwością obrócił pierścienie sztyletu; rurka jego kroplówki dożylnej zakołysała się i zsunęła mu z ręki.

– On ma więcej pokręteł, więc czy nie sądzisz, że umożliwia dotarcie do większej ilości specyficznych miejsc niż inne athameny?

Quin przytaknęła skinieniem głowy. Spędziła wiele godzin w ciszy szpitalnego pokoju na dokładnych oględzinach tego athamenu. Podobnie jak wszystkie inne athameny, miał wyryte na każdym pierścieniu szeregi symboli. Obracając pierścieniami, można było ustawić niemal nieskończoną ilość kombinacji. Każda wyznaczała zestaw współrzędnych miejsca, do którego Poszukiwacz mógł dotrzeć za pomocą tego starożytnego przyrządu. Dodatkowe pierścienie w tym szczególnym athamenie umożliwiały znacznie precyzyjniejszy wybór lokalizacji. Podczas walki na Obieżyświacie Sędziowie użyli tego athamenu, by dostać się do wnętrza poruszającego się statku powietrznego. Dokonanie takiego wyczynu byłoby niemożliwe z żadnym innym athamenem. Jedynie athamen Sędziów pozwalał uzyskać dostęp do ruchomego miejsca docelowego.

Obserwując Shinobu, który uważnie oglądał sztylet i wprawnie obracał pokrętłami, Quin zdecydowała, że nie ma powodu dłużej zwlekać; chłopiec w dostatecznym stopniu odzyskał sprawność umysłową, by móc usłyszeć więcej. Wyjęła zza pazuchy kurtki oprawny w skórę dziennik i podała Shinobu.

– Czy to…? – zapytał.

– Nadeszło pocztą dzisiejszego popołudnia.

Była to kopia dziennika należącego niegdyś do matki Johna, Catherine. Tamtej szalonej nocy przed dwoma tygodniami, kiedy Quin i Shinobu wylądowali na spadochronie na kadłubie Obieżyświata, dziewczyna miała przy sobie oryginał dziennika, lecz go straciła – a ściśle biorąc, John znalazł go i zabrał podczas zaciekłego starcia na statku powietrznym.

Teraz Quin trzymała w ręku kopię, którą sporządziła kilka tygodni temu jeszcze w Hongkongu, przed przybyciem do Londynu. Jej matka Fiona była z nimi na Obieżyświacie w trakcie katastrofy i później w szpitalu. Przed kilkoma dniami Fiona wróciła do Hongkongu i natychmiast wysłała Quin kopię dziennika. Oprawiła nawet stronice w skórzaną okładkę, tworząc z nich poniekąd nowy dziennik, wierną co do kształtu i wielkości kopię oryginalnego dziennika Catherine.

Quin przekartkowała tom, a Shinobu zaglądał jej przez ramię.

– Część dziennika jest tak dawna, że nie umiem dokładnie go odczytać, ale fragmenty, które potrafię w pełni zrozumieć, dotyczą innych rodów Poszukiwaczy.

– Rodów innych niż nasze?

– Tak, ale także naszych – odpowiedziała.

Quin i Shinobu dorastający w szkockiej posiadłości wiedzieli – teoretycznie – że niegdyś istniało wiele innych rodów Poszukiwaczy. Jednak oboje zetknęli się tylko z członkami dwóch swoich klanów – klanu Quin, którego godłem był baran, i klanu Shinobu z godłem orła. Wiedzieli wprawdzie, że John pochodzi z innego klanu Poszukiwaczy, ale rodzina Johna już się rozpadła i niemal całkiem zniknęła w poprzednim pokoleniu, a Quin i Shinobu nie rozmyślali zbyt wiele o swoich przodkach ani o niczyich innych. Ojciec Quin, Briac, nawet usunął z posiadłości emblematy innych klanów.

Inne rody Poszukiwaczy wydawały się odległą, minioną historią. Stanowiły część dawnych opowieści, jakie Shinobu słyszał z ust swojego ojca – opowieści o Poszukiwaczach, którzy obalali tyrańskich królów, ścigali zabójców, wypędzali zbrodniarzy ze średniowiecznych krain i stanowili siłę, która zdziałała w dziejach wiele dobra. „O ile – pomyślała gniewnie Quin – cokolwiek z tego było prawdą”. Oboje dorastali w przekonaniu, że Poszukiwacze są szlachetni, jednak Briac odmienił ich obraz świata. Używał starodawnych przyrządów i niegdyś szlachetnych umiejętności, by przekształcić Poszukiwaczy w niewiele więcej niż płatnych zabójców gromadzących pieniądze i kupczących władzą, a Quin zastanawiała się mimo woli: „Od jak dawna tak się działo?”.

– Wiemy, że Catherine i John należeli do klanu lisa – powiedziała, przewracając kartki, aż dotarła do stronicy, na której u góry widniał prosty, zgrabny rysunek przedstawiający owo zwierzę. – Te notatki traktują o starszych członkach klanu lisa – wyjaśniła, przesuwając palcem w dół listy nazwisk, dat i miejsc. – Catherine pisała o swoich dziadkach i wcześniejszych przodkach. Próbowała ustalić, gdzie mieszkał niegdyś każdy z nich i dokąd się udał.

– Mówisz o Catherine, matce Johna? – spytał Shinobu.

Quin przytaknęła.

  • To jej charakter pisma. Widzisz?

Powróciła do początku dziennika. Pod frontową okładką na poza tym pustej stronie widniało kilka wyrazów nakreślonych tym samym charakterem pisma:

Catherine Renart, podróżniczka

– Podróżniczka?

– Właśnie tak ona siebie nazywa. W dzienniku jest pełno notatek z jej charakterem pisma. Chociaż wcześniejsze wpisy są dokonane przez wielu innych ludzi.

– A więc… otrzymałaś ten tom dopiero przed kilkoma godzinami i pierwsze, co sprawdziłaś, to rodzina Johna? – spytał Shinobu, żartobliwie trącając lekko głową głowę Quin, by osłabić ostrość swoich słów.

Dziewczyna przewróciła oczami i delikatnie szturchnęła go łokciem.

– To oczywiście dlatego, że wciąż go kocham.

– Wiedziałem – wyszeptał Shinobu.

Przyciągnął ją bliżej. Quin pomyślała, żeby zamknąć książkę, ale Shinobu intensywnie wpatrywał się w stronice i dziewczyna chciała, żeby obejrzał dziennik, dopóki ma trzeźwy, bystry umysł, zanim znów zapadnie w sen.

– Przeczytałam najpierw o rodzie Johna, ponieważ jego matka zamieściła najciekawsze notki

o swoim klanie – wyjaśniła, starając się przez chwilę nie zważać na to, w ilu miejscach jej ręka i ramię dotykają ręki i ramienia Shinobu. – Ale wygląda na to, że Catherine od dawna starała się wytropić wszystkie rody Poszukiwaczy. Chciała się dowiedzieć, dokąd oni wszyscy odeszli.

– A dokąd odeszli? – spytał Shinobu.

– To wciąż pozostaje nierozstrzygniętą kwestią. – Quin przekartkowała dziennik. – Może kiedy przeczytam całość, znajdziemy jakieś wyjaśnienie.

– Quin.

Shinobu usiłował unieść się odrobinę, a potem dał za wygraną i opadł z powrotem na łóżko. Znowu ujął jej rękę i z powagą spojrzał na dziewczynę.

– Quin, co ty kombinujesz? – zapytał.
Spuściła wzrok na dziennik i zamknęła go.

– Pomyślałam, że powinniśmy prześledzić…

– Nie jesteśmy już uczniami szkolącymi się na Poszukiwaczy – powiedział. – Uciekliśmy od twojego ojca i od Johna. Kiedy opuszczę szpital, niczego już nie będziemy musieli. Moglibyśmy wyjechać gdzieś razem i po prostu żyć.

Quin milczała przez chwilę, zastanawiając się nad tym. Taka prosta wspólna przyszłość zaproponowana przez Shinobu brzmiała kusząco. Chłopiec położył sobie athamen na piersi i ochronnym gestem osłonił go lewą ręką. Quin też położyła dłoń na sztylecie; poczuła chłód kamienia i ciepło dłoni Shinobu. Dlaczego nie mogliby wyjechać gdzieś i po prostu żyć – wieść życie zwykłych ludzi? Ich życie jako Poszukiwaczy nigdy nie będzie takie, jakiego spodziewali się w dzieciństwie; tamta oczekiwana przyszłość była kłamstwem. Dlaczego więc nie mieliby stać się całkiem innymi osobami?

Ale już znała odpowiedź.

– Młoda Sędzia powierzyła mi ten athamen… przynajmniej na pewien czas – odpowiedziała chłopcu. – Chciała, żebym ja go miała.

– To nie znaczy, że musimy go użyć – odrzekł łagodnie.

– Myślę, że może właśnie to znaczyć.

Shinobu przyglądał się jej długo, a potem zapytał:

– Co chcesz zrobić, Quin?

Wydawał się zmęczony, ale jego spojrzenie miało charakterystyczną dla niego intensywność. Quin rozumiała, że cokolwiek mu odpowie, może być pewna jego niezachwianej lojalności, jak zawsze.

Wyszeptała:

– Wychowano mnie na Poszukiwaczkę. Prawdziwą Poszukiwaczkę. Taką, którą odnajduje ukryte pośrednie ścieżki, wybiera właściwą drogę i czyni to co słuszne.

– Tyrani i złoczyńcy, strzeżcie się – wymamrotał Shinobu. To było niegdyś motto Poszukiwaczy i stanowiło mantrę Quin i Shinobu w trakcie ich szkolenia. – Chciałem, żeby to była prawda – powiedział.

Dziewczyna przekartkowała dziennik do ostatniej stronicy, na której Catherine zamieściła trzy prawa Poszukiwaczy:

Poszukiwaczowi nie wolno zawłaszczyć athamenu innej rodziny.

            Poszukiwaczowi nie wolno zabić innego Poszukiwacza, chyba że w samoobronie.

            Poszukiwaczowi nie wolno krzywdzić ludzi.

Były to reguły, których ojciec nawet nie raczył jej nauczyć; usłyszała o nich dopiero później, od Młodej Sędzi. Jednak stanowiły pierwotny kodeks Poszukiwaczy. Ich złamanie było karane śmiercią.

– Niegdyś byliśmy prawdziwi – wyszeptała Quin, czyniąc dłonią gest, jakby szukała właściwych słów. Przypomniała sobie tamto popołudnie przy ognisku, kiedy Młoda Sędzia – Maud – rozmawiała z nią o historii. – Było wówczas bardzo wielu prawych, szlachetnych Poszukiwaczy. Teraz mój ojciec zabija, kogo zechce – robi to dla pieniędzy. John myśli, że walczy o honor swojego rodu, ale w rzeczywistości chce zostać zabójcą jak Briac.

– Tak – zgodził się Shinobu.

– A więc kiedy Poszukiwacze stali się tacy jak Briac? A jeżeli było nas więcej, dokąd tamci odeszli?

Przewróciła kartki dziennika do pierwszej strony. Pismo było tu tak staroświeckie i pełne kleksów, że bardzo niewiele potrafiła odczytać – z wyjątkiem pojawiającego się często słowa „Sędzia”. Te wczesne stronice były najwidoczniej listami i notatkami z odległej przeszłości, które Catherine wkleiła do dziennika.

– Pierwsza połowa, jak się zdaje, dotyczy Sędziów i początków historii Poszukiwaczy.

A potem pojawiają się własne wpisy Catherine, która szuka innych klanów Poszukiwaczy i stara się wytropić, dokąd mogli odejść.

– Myślisz, że ten dziennik wskaże ci, kiedy zbłądziliśmy – powiedział Shinobu, odgadując myśli Quin.

– Tak, chcę odkryć, gdzie i kiedy pojawili się ci niegodziwi Poszukiwacze.

Shinobu przesunął palcem wzdłuż kamiennego sztyletu, jakby go mierzył albo może rozważał, co symbolizuje. Potem szepnął:

– Więc potrafisz naprawić świat?

– Tak – powiedziała. – O ile da się go naprawić.

Poczuła, że Shinobu przytaknął, jego głowa poruszyła się przy jej głowie, ale wyczuła też, że przypływ energii chłopca słabnie.

– Ja też tego chcę – oświadczył.

Zamknęła dziennik i położyła go na jego klatce piersiowej. Shinobu przykrył dłonią jej dłoń spoczywającą na okładce tomu. Skórę miał rozpaloną. Ich długa rozmowa go wyczerpała.

– Pamiętasz, od czego zaczęło się między nami? – wyszeptał z ustami przy jej uchu.

– Tak – odrzekła łagodnie. – To było na łące posiadłości. Pocałowałeś mnie tam. Mieliśmy wtedy po dziewięć lat.

– Wtedy uznałem, że całowanie się jest odrażające.

– A co myślisz teraz? – spytała z uśmiechem.

– Mógłbym dać mu jeszcze jedną szansę – odparł Shinobu.

Wsunął rękę pod jej plecy i przytulił dziewczynę do siebie. Ich usta się spotkały i Quin zdała sobie sprawę, że czekała na to od dwóch tygodni. Chłopiec odwrócił się i objął ją drugą ręką, lecz krzyknął z bólu.

– Shinobu?

Jego ręce zwiotczały, a głowa opadła z powrotem na poduszkę. Quin dopiero po chwili uświadomiła sobie, że kiedy chłopiec odwrócił się ku niej, zbiorniczek wszczepiony pod skórę jego brzucha uwolnił środek przeciwbólowy. Shinobu leżał obok niej z zamkniętymi oczami, uśmiechem na ustach i z jedną ręką wciąż pod jej plecami.

Quin oparła głowę o jego głowę i zaśmiała się cicho.

– Przepraszam – powiedziała.

Było już późno, a ona od bardzo dawna nie spała. Wsadziła dziennik do kieszeni kurtki, a athamen za pasek spodni, przysunęła się bliżej do Shinobu i pozwoliła, by jej powieki też opadły.

Książka pod patronatem Kosza z Książkami!