Nie powinno oceniać się tytułów po okładkach. Zasada ta tyczy się zarówno książek jak i komiksów. Czasami jednak trudno się oprzeć, gdy na półce księgarni natrafiamy tytuł, który swym wyglądem oczarowuje i kusi zapowiadając lekturę równie niesamowitą co jego oprawa. Tak właśnie wyglądała moja przygoda z nową jednotomówką wydaną przez wydawnictwa Waneko. Dałam się skusić okładce, magicznej, pobudzającej wyobraźnię, która zdawała się wprost mówić, że wewnątrz tomiku czeka na mnie niezwykła, pełna emocji historia. Czy jednak słusznie dałam się oczarować? Zapraszam do lektury recenzji Daru trzech króli autorstwa Kumichi Yoshizuki.

 

Dwójkę młodych i zakochanych w sobie osób niespodziewanie rozdzieliła tragiczna śmierć. I choć od tamtej pory minęło pięć lat Daichi wciąż nie może zapomnieć o swojej zmarłej ukochanej – Akari. Pewnego dnia wybiera się na wzgórze gdzie zginęła dziewczyna, przypominając sobie wspólnie spędzone chwile. I w tym momencie zaczyna się historia Daru trzech króli, którą przyjdzie nam oglądać z dwóch perspektyw. Oczami Daichiego wspominającego ukochaną i z perspektywy zmarłej Akari, która ze wszystkich sił próbuje używając swoich wpływów w niebiosach sprawić, by chłopak o niej zapomniał i zaczął żyć własnym życiem.

Tym sposobem dochodzimy do elementu, który powinien stanowić najciekawszą część Daru trzech króli, czyli kreacji zaświatów. Twórcy japońskich komiksów i nie tylko ich, nie raz zaskakiwali czytelnika pomysłami na to co dzieje się z człowiekiem po śmierci. Niestety Kumichi Yoshizuki dla mnie zapisze się jako jeden z autorów, których pomysł kompletnie nie trzyma się kupy i choć jest oryginalny, to jednocześnie głupi w swych założeniach. Zaświaty nie różnią się bowiem wiele od świata który znamy. Patrząc na zmarłą Akari widzimy bowiem iż ma ona swoje własne mieszkanie, meble, musi się odżywiać. Różnica polega na tym, że zmarli zarabiają w momencie gdy ktoś z żyjących ich wspomina. Nie ważne więc, czy było się dobrym czy złym za życia, ważne by po twoim odejściu mówiono o Tobie. Dodatkowo każdy zmarły otrzymuje Angelosa – boskiego wysłannika przypominającego uskrzydlone jajko, którego rola ogranicza się do robienia zakupów i informowania ile dana usługa kosztuje. Zmarli mogą bowiem ingerować w świat żywych pod warunkiem uiszczenia odpowiedniej opłaty.

Nie trzeba długo myśleć, że na dłuższą metę taki system się nie sprawdzi, a jedynymi osobami, które mogłyby godnie żyć w takich zaświatach byłyby znane postacie historyczne. Bohaterce udaje się uzbierać sporą kwotę ze względu na fakt iż była dość popularna w momencie swojej tragicznej śmierci, ale już sam autor nakreśla różnice w poziomie życia młodej dziewczyny i chłopaka, który spowodował nieszczęśliwy wypadek, w wyniku którego zarówno on jak i Akari stracili życie. Pokazując, że w przeciwieństwie do bohaterki nie stać go nawet na zakup jedzenia. Dlatego pomysł autora, choć z pewnością oryginalny uważam za nielogiczny i nieciekawy w swych założeniach i zwyczajnie nie kupuję takiej wizji zaświatów.

Fabuła Daru trzech króli biegnie dwutorowo, z jednej strony widzimy Daichiego wspinającego się na wzgórze i wspominającego zmarłą, czym zapewnia jej coraz większe wpływy oraz Akari, która zarobione pieniądze przeznacza by zniechęcić ukochanego do dalszej wędrówki. Podczas ich zmagań przyjdzie nam lepiej poznać dwójkę nieszczęśliwie zakochanych bohaterów, których rozdzieliła śmierć. Niestety ani sami bohaterowie, ani historia ich uczucia nie ratują Daru trzech króli. Z przykrością muszę powiedzieć, że nie wzbudzili oni we mnie żadnych emocji, a ich kreacja jest nudna i nieciekawa. Oddanie Daichiego do zmarłej i próby Akari oddania mu wolności powinny poruszyć czytelnika, niestety mam wrażenie, że autor nie zdołał oddać wymyślonej przez siebie historii miłosnej i zamiast pełnej wzruszeń opowieści o uczuciu, które trwa nawet po śmierci, otrzymujemy tytuł mdły i wyprany z uczuć.

Jedynym co jest naprawdę warte uwagi w tym tytule to kreska i jego geneza. W przypadku tego pierwszego wracam do powodu, dla którego sięgnęłam po Dar trzech króli. Okładka mangi zachwyca, a wnętrze nie odstaje od tego co prezentuje ilustracja na tomiku. Rysunki są staranne i aż miło zawiesić na nich oko. Niestety dla mnie ładna kreska to zdecydowanie za mało by docenić mangę. Dlatego tytuł ten polecam wyłącznie osobom, dla których jest ona ważniejsza od fabuły czy bohaterów.

Na końcu tomu znajduje się krótki dodatek opowiadający o tym jak właściwie doszło do powstania Daru trzech króli. Historia Daichiego i Akari inspirowana jest opowiadaniem O. Henry’ego o tym samym tytule, które opowiada o dwójce osób starających się zdobyć idealny prezent dla drugiej połowy i które w pędzie za spełnieniem tego celu rozmija się w swych działaniach. Jest to piękna historia, która z resztą została przytoczona wewnątrz mangi i której w mojej mniemaniu Kumichi Yoshizuki nie zdołał dorównać.

Dar trzech króli okazał się wręcz podręcznikowym przykładem tego, że nie powinno się oceniać tytułów po okładce. Dzieło Kumichi Yoshizuki nie oferuje bowiem nic poza piękną kreską, której dałam się zwieść. Historia Akari i Daichiego jest nieciekawa i zarówno ona jak i sami bohaterowie nie wywołują w czytelniku żadnych pozytywnych emocji, a wręcz potrafią zirytować. Zamiast historii o uczuciu dwójki młodych ludzi rozdzielonych przez śmierć otrzymałam wielkie rozczarowanie i osobiście żałuję, że tytuł ten ukazał się w jednotomówkach Waneko, które jak do tej pory stanowiły dla mnie fantastyczną lekturę i raz za razem pozytywnie mnie zaskakiwały.

Ocena: 3/10

Sara Glanc

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu Waneko.